Wywiad przeprowadzony 22 marca 2014 r. przez Alicję
Kozłowską, Zuzannę Zalewską
i Andrzeja Jechiewicza
z Tadeuszem Romanem, służącym w trakcie powstania warszawskiego
w batalionie
AK „Czata 49”, plutonie "Mieczyki".
Alicja Kozłowska (A.K.): Właśnie jesteśmy u Pana Tadeusza Romana i zaczynamy nasz wywiad. No to może zaczniemy od pytań: Czy pochodzi Pan z Warszawy ?
Tadeusz Roman (T.R.): Pochodzę z Warszawy. Już czwarte pokolenie z Warszawy.
Zuzanna Zalewska (Z.Z.): Ile lat miał pan gdy wybuchło powstanie ?
T.R.: Miałem lat piętnaście .
A.K.: Jak to było z rodziną , czy ona też brała jakiś udział w powstaniu ?
T.R.: To bardzo skomplikowana sprawa, bardzo skomplikowana sprawa, bo trzeba było sięgnąć prawie do 1939 roku , jeśli chodzi o mojego ojca . Ojciec brał udział w powstaniu. On był u „Krybara” na Powiślu a ja byłem w „Czacie 49”, zgrupowanie „Radosław”, pluton „Mieczyki”. Słucham!
Z.Z.: Jak się Pan dowiedział o wybuchu powstania?
T.R.: Ja w konspiracji byłem i już od 1943 r. Lato spędzałem w Kościelanowie u stryja w Lubelskim. Jak tam oni usłyszeli, że tam jakieś działa walą, gdzieś tam do Lublina się zbliżają, no to mnie za fraki i wysłali do Warszawy. No i przyjechałem do Warszawy. Zameldowałem się, że jestem i pewnego dnia moja mama mówi:
- Masz karteczkę.
A jej się strasznie spodobała konspiracja, że przyszła dziewczyna i tą karteczkę miała w warkoczu zaplątaną . To ona mogła mi ustnie powiedzieć, ale nie wiem dlaczego ja dostałem to na piśmie , że jestem przeniesiony jako łącznik bojowy do tej grupy bojowej mojej organizacji, no i tak byłem skoszarowany, tak jak wszyscy , ci którzy się szykowali do...w różnych punktach ma się rozumieć. Byliśmy skoszarowani przed powstaniem. No i przyszedł rozkaz powstania i z tych punktów myśmy wyszli do powstania .
Kamila Faszcza (K.F.): A brał Pan udział w działaniach wojskowych czy tylko jako łącznik?
T.R.: No brali mnie, no ma się rozumieć. W takich największych akcjach to w dwóch brałem udział: w nocy z 16 na 17 odbicie uprzednio zajętej przez Niemców Stawki, to jedno. A drugie to w przebiciu z 21 na 22 sierpnia przebicie na Żoliborz to nieudane . No brałem udział, no łącznik wszędzie musi być przecież nie było telefonów, nie było komórek, nie było nic. Tylko na nogach i trzeba było biegać. Poza tym ... dla mnie było to wtedy to chyba 19 sierpnia… już tak dokładnie nie pamiętam. Przenosiłem meldunek, to mi utknęło w pamięci, bo tak to ciągle biegałem. Meldunek bardzo ważny z Muranowa na Stare Miasto do „Radosława”. Chodziło o to, żeby tam nas zluzowali, bo już myśmy nie mieli broni… nic. Wykończeni byliśmy . Meldunek był bardzo właśnie ważny w związku z tym jest taka zasada, że ważne meldunki muszą przenosić dwie osoby: jak jeden zginie to drugi bierze. No i my we dwóch mieli nieść i to była taka przygoda, że tego samego dnia rano przechodziłem tą trasę bo to była tylko jedyna trasa z Muranowa na Stare Miasto. Nie wiem, czy się orientujecie gdzie jest Bonifraterska ulica? Nie bardzo. To było przez Bonifraterska ulicę, z jednej strony był mur i getto, a z drugiej był szpital Bożego Jana i ta kaplica, która do tej pory jako kościół istnieje. I na wysokości tego kościoła była wyrwa w murze, a tutaj były takie bardzo grube wózki metalowe do wywożenia gruzów z getta. I jak rano szedłem wtedy „cykorię” miałem straszną. Tam padł granatnik i tam leżały chyba dwa czy trzy trupy i jeden trup był rozerwany na pół, także wszystko tam było można .. zbadać anatomię ludzką. No i wieczorem znów tą trasą szedłem, a Niemcy ostrzeliwali z wiaduktu. Trochę inny jest teraz układ: Bonifraterska wchodziła na ten wiadukt co się na Żoliborz tramwajem jeździło, a to było w rękach Niemieckich i oni tam sobie strzelali czasami. I jak ten mój kolega Sowiński przeszedł przez tą wyrwę tam, a jak ja wszedłem, to oni puścili serię, więc ja, ma się rozumieć, padłem, ale tak niefortunnie, że tak miałem tutaj wątrobę tego faceta rozwalonego tutaj jeszcze coś. No makabra! Słuchajcie, taki cykor na dziesięć fajerek. No i w pewnym momencie oni przestali strzelać. Jakoś takim nerwowym susem olbrzymim skoczyłem za te wózki. Oni pociągnęli serię, ale już ja byłem za wózkami tam tego i tak przeszliśmy. Więc to taka nie bojowa w zasadzie, ale taka była przygoda, gdzie faktycznie miałem dużego stracha .
Z.Z.: Czyli bał się Pan? Czuł Pan jakąś presję nosząc te bardzo ważne meldunki?
T.R.: Na tym to... presja, nie presja - trzeba było przenieść i koniec , a że się bałem… Nie przy przenoszeniu meldunków. To tylko pamiętam, że w tedy miałem stracha, a drugi raz bałem się, miałem taką obawę. Z resztą jak się szło do jakiejś akcji czy tego to faktycznie, że tam w dołku, jak to się mówi ściskało, no ale się szło. A tutaj miałem dużego stracha dlatego, że myśmy przeskakiwali Konwiktorską. Mieliśmy przeskakiwać Konwiktorską ze szpitala Bożego Jana. To skrzydło takie tam było. Skrzydło budynku na boisko Polonii, ale po stronie boisko Polonii było terenem niczyim. Tam zaglądaliśmy my, zaglądali Niemcy, ale szczególnie Niemcy tam zaglądali. I po tej stronie co było boisko Polonii był gmach dalej, do tej pory on istnieje, gmach liceum graficznego, czy coś takiego. I mnie mój dowódca, wtedy kapitan Motyl, a dzisiaj generał „Motyl” Ścibor-Rylski dał rozkaz żebym poszedł do tego domu i zobaczył czy są Niemcy czy nie ma Niemców. No i sobie wyobrażacie, idę w zasadzie pustą ulicą, chyłkiem, no jak są Niemcy to będą strzelać. No, ale tam doszedłem, to duszę na ramieniu miałem. Doszedłem do tego gmachu, stwierdziłem, że nie ma nikogo, nie jest obstawiony. No i wróciłem i zameldowałem, że jest wszystko w porządku. Dlaczego? Dlatego, musieliśmy tego sprawdzić, bo jakbyśmy robili skok przez ulicę tam na ten stadion Polonii, to oni by mieli bardzo dobrą… dobry ostrzał na nas. Mogliby nas tam wszystkich wykończyć. No, ale ich nie było. No i po meldunku, o oznaczonej godzinie, nasze oddziały zaczęły robić skok przez Konwiktorską na teren tej… klubu Polonia, boiska Polonia. No i niestety, i myśmy, ja z kapitanem „Motylem”, do noo… dotarłem tylko do muru, który tam otaczał ten stadion. Tam były dziury w tych murach i myśmy tego…. Bo co się stało, tam ich strasznie. Zośka poszła pierwsza i ona tam została tak przykryta ogniem karabinów maszynowych, że natarcie w zasadzie załamało się i myśmy musieli się wycofać. Także na samej płycie lotniska yyy… boiska, chwała Bogu, nie byłem. To były takie dwie większe akcje, ale łącznik musiał być wszędzie i w moim marzeniu na przykład, ja byłem łącznikiem tego batalionu dowództwa to znaczy przy majorze „Witoldzie”, który był dowódcą batalionu „Czata 49”. Byłem jednym łącznikiem, jedynym na wojnie. Marzeniem moim było to żeby się wyspać, bo ciągle biegałem przecież, tym bardziej, że nasz batalion rzadko kiedy walczył… walczył całością . Myśmy, nas tam pchali w różne newralgiczne punkty. Na pomoc nasi chodzili, żeby współpracować z innymi oddziałami. W związku z tym było dużo bieganiny, dużo bieganiny było. Było moim marzeniem wsypać się. Ja w każdej pozycji zasypiałem. Więc byłem jeden i dopiero dwunastego czy jedenastego sierpnia jak przyszliśmy na… wycofaliśmy się na stawki, to utworzono przy dowództwie batalionu „Czata 49” taki mały oddział łączników. To nas było trzech: Rembert, Sowiński, ja, a dowódcą był taki podchorąży „Ryś”. No i to trochę się luźniej zrobiło z robotą.
A.K.: Jak był pan jeden to miał pan jakieś ważne wiadomości do przekazywania, jak wtedy było?
T.R.: No jak było?
A.K.: Wtedy panu dawali czyyy?
T.R.: Co?
A.K.: Kogoś wtedy panu przydzielali?
T.R.: Nie, nie, nie, nie. Jedyny raz co, gdzie dwóch nas szło, a tak to na ogół ja sam chodziłem i inni też.
Z.Z.: No jak ma się taką ilość pracy to na pewno się zasypia w każdych warunkach, po prostu jak jest czas.
T.R.: No tak, no bo jak przecież, myśmy większość akcji to się robiło nocą. Poza tym było tak, że ja, w związku z tym, że ja byłem łącznikiem, to ja znałem te wszystkie trasy. Wiedziałem gdzie na przykład ktoś strzela, gdzie tak zwane „gołębiarz” - właśnie ci Niemcy tam ukryci strzelali gdzieś . Także na przykład pierwsza taka robota ekstra to była taka ja, myśmy to znaczy nie „Czata 49”, ale my powstańcy zdobyliśmy dwa czołgi na Woli. W pewnym momencie już trochę zabrakło benzyny, jeden czołg stał na Okopowej i ostrzeliwał tereny, tereny cmentarzy, bo tam były walki, ale namiarów obserwacji on tam nie miał bo domy zasłaniały. W związku z tym punkt obserwacyjny był na Karolkowej, która wychodziła właśnie na te cmentarze i trzeba było ustawić łączników, łańcuch łączników żeby meldunki z tego obserwacyjnego punktu przenosili do tego czołgu. No i ja dostałem polecenie rozstawienia tych łączników, bo ja wiedziałem gdzie trzeba się schylić, gdzie trzeba przebiec prędzej, czego się wystrzegać. No i ja byłem strasznie dumny wtedy, że dostałem takie polecenie. No i jeszcze coś takiego tam było gdzie właśnie… A no, i był ten okres późniejszy już gdzie myśmy linie mieli swoje bojowe na Muranowie, a całe zaplecze: magazyny, żarcie i wszystko na Starym Mieście. W zasadzie nie na Starym Mieście, bo to tak się określało Stare Miasto, ale to było Nowe Miasto, Franciszkańska tutaj. I znów polecenia i to nocami, mam przeprowadzać kolumny, bo znałem trasę, kolumny ze Starego Miasta przez ten właśnie tam, te wózki gdzie wam opowiadałem, tam tą drogą na Moranów i ja miałem tam. Ze mną szło tam dziesięciu czy iluś powstańców, którzy nieśli żarcie tam, amunicję itp., itd…i to między innymi, to należało do moich obowiązków, oprócz przenoszenia meldunków.
A.K.: Jak wyglądała pierwsza noc i dzień po tym jak wybuchło powstanie?
T.R.: No więc, to było tak, że… ja, nasza grupa… bo ten pluton „Mieczyków” to był… składał się z młodych chłopców, przeważnie 18 lat i mniej. Na przykład mnie zrobili łącznikiem… a to później, najpierw… no tak. Zrobili mnie łącznikiem bo ja byłem najmłodszy- 15lat, chociaż inni też byli piętnastoletni, ale mój kolega Leszek Płodnicki pseudonim „Chrzanowski”, on był taki sobie chłopak, ja byłem mikrus, a on taki był sobie tego i sobie dodał 2 lata, co szkodzi, nie? Dwa lata no to miał 17 i on nie był łącznikiem tylko normalnym tym, no ja byłem mikrus, nie mogłem sobie dodać. Chciałem to mnie wyśmieli po prostu. No i nas było, ta nasza grupa, ten pluton był podzielony na trzy drużyny i każda drużyna miała łącznika. No i jednym z tych trzech ja byłem. Jak myśmy z tych koncentracyjnych mieszkań naszych doszli do punktu koncentracyjnego całego zgrupowania, które mieściło się w fabryce Telefunkena róg Mirosławskiego i Karolkowej, to po pewnym czasie, nasz dowódca, porucznik Miecław powiedział:
- To ci łącznicy już nam są niepotrzebni, do domu.
A gdzie tu, Warszawa huczy od strzałów, rejwach jakiś. Ja jestem na Woli, a mieszkam na Powiślu. Gdzie ja pójdę do domu? Albo moim zdaniem byłem już tak zaangażowany, że nie wypadało mi iść do domu, nie? No i wyznaczył jednego z kolegów, żeby dopilnował żebym ja poszedł. Ale ja miałem też kolegów, nie? To wieczorkiem jak on tam sprawdzał, to oni mnie tam, to były jakieś… lady takie gdzie montowali te radia. Myśmy pod tymi ladami spali i na tych ladach. Oni mnie pod ladę zasłonili i on mnie nie znalazł. I dzięki temu znalazłem się w powstaniu. Ale byłem niesubordynowany… prawda? Powinienem odejść. Nie wiem czy to była dla mnie kara czy nie. Wyjęli mnie właśnie z tej grupy „Mieczyków”, z tego plutonu i dali na łącznika do majora „Witolda”. Było mi przykro bo tam z moimi kumplami przecież w konspiracji byłem, a tutaj jak palec w nosie sam. Ale później, 12-go, jak tamtych dwóch do mnie doszło to też „Mieczyki” były. Z mojego plutonu koledzy, no to już weselej było. To co chcecie jeszcze więcej wiedzieć?
Z.Z.: To wracając jeszcze do tego jedzenia to były normalnie sklepy, tak? Funkcjonowały sklepy czy nie?
T.R.: (Śmiech) Wiecie jakie jest powiedzenie? Nie rozśmieszajcie mnie bo mam zajady. Jakie sklepy? Dziewczyno, przecież nic nie było. Jakie takie normalne życie, jakie takie normalne życie to było na Śródmieściu, ale też sklepów nie było. Jak ja wyszedłem z kanałów 1 września, z kanałów na Nowym Świecie to, z resztą to skonsultowałem z wrażeniami innych kolegów. To byliśmy przerażeni, że tam, ludzie chodzą po ulicach przede wszystkim i szyby w oknach są. Ewenement. Szyby w oknach są! Ludzie chodzą po ulicach! Co tu się dzieje! Na Starówce to w ogóle nie do pomyślenia było, prawda? Nie było ani jednej szyby, a ludzie w ogóle siedzieli pod piwnicami. No później w drugiej połowie powstania, to i Śródmieście tam się źle zaczęło dziać.
Z.Z.: To skąd w takim razie brało się jedzenie?
T.R.: To znaczy tak. Ludność cierpiała. Musieli sami sobie organizować. Jak chcecie coś na ten temat wiedzieć to mogę poprosić żonę, bo ona w powstaniu siedziała do 2-go października, a ja tylko do 5 września byłem, później do szpitala mnie wywieźli.
Z.Z.: A co się stało?
T.R.: Zaraz, najpierw o jedzeniu mówimy nie? No więc, olbrzymie magazyny… na Woli to jeszcze nie było źle, dlatego że było tak… ona była nie tak gęsto zabudowana jak teraz, broń Boże. Już tam za Okopową było masę działek. Nawet tu przy Okopowej były działki, no to warzywa, jakieś coś były. Na przykład pamiętam, że jakąś zupę z gęsiny jakąś, z jakiejś gęsi podłapali chłopcy. Więc na Woli jeszcze tak źle nie było. Na Woli to było nawet tak, a propos właśnie żarcia, że kiedyś z kapitanem „Motylem”, obecnym generałem, on mnie wziął, gdzieś szliśmy, no on mówi do mnie:
- Wiesz ty co? Obiad sobie zjemy. Tutaj panie prowadzą kuchnie to obiad zjemy
No to ja proszę bardzo, to mi gra. No i wchodzimy, a panie powiedziały:
- A ty to co?
Ja mówię, że idę z kapitanem.
- To jest stołówka tylko dla oficerów! Wynoś się!
No słuchajcie, gdybyście wy widziały tego kapitana. Jak mu zaczęły drgać policzki i poczerwieniał ze wściekłości. Jak je tam obluzgał, ma się rozumieć. I tak zjadłem w stołówce oficerskiej obiad. Jeden z lepszych obiadów w całym powstaniu. Ale, na początku powstania były takie zwyczaje, że były stołówki oficerskie. Ale nie, to dygresja. Były olbrzymie magazyny niemieckie na Stawka. Wszystkie mundury, które widzicie, panterki to stamtąd właśnie pochodziły. I między innymi żywnościowe były – kolosalne. I każdy taki oddział, z resztą my byliśmy bardzo dobrze zorganizowani, porucznik „Jagoda” miał się opiekować ta logistyką: obiady, zaopatrzenie itd., itd., itd. I myśmy mieli dość możliwe jedzenie. Mogę wam opowiedzieć jeszcze jedna przygodę z tym żarciem. Na Starym Mieście… bardziej krucho było, ale jedzenie było fajne. I przyszliśmy do stołówki na Franciszkańską 12 i była jaglana kasza, taka żółta. Do tej pory do ust nie biorę tej kaszy. I myśmy zaczęli jeść, a ona była nieprzyprawiona. No taka… no, no makabryczna. No i na następny dzień mieliśmy znowu przyjść na tą kaszę, ale w kwaterze ktoś tam zorganizował marmoladę. No wiecie, dodamy marmoladę to będzie lepszy smak. No i my przychodzimy, kasza jest, to my ta marmoladę ciach, ciach, ciach…Bierzemy do ust, a nam ta kasza rośnie. Co się stało? Porucznik „Jagoda” stwierdził, że kucharze się źle popisali poprzedniego dnia i zrobił ją na ostro. (Śmiech) Kasza na ostro z marmoladą, to już w ogóle była makabra. No takie były, wiecie, przygody. No i hmmm… acha, do dzisiejszego dnia pamiętam jeżeli chodzi o kulinarne sprawy. Mieliśmy na Stawkach takie okrągłe puszki. Jak je się otwierało to w środku były ozory. Wiecie co to są ozory? Całe trzy ozory. Słuchajcie, nie wiem czy ja byłem aż tak głodny, no bo chyba nie byłem, a one mi tak bardzo smakowały. Ale jak! Do dzisiaj pamiętam smak tych ozorów. Jak tylko gdzieś idę to się pytam:
- Czy są ozory?
W restauracji. I zawsze zamawiam (śmiech). No… to chyba o żarciu. Tyle można byłoby powiedzieć. Co wy jeszcze chcecie wiedzieć?
A.K.: Jeszcze było pytanie: co się stało, że pan do szpitala poszedł?
T.R.: Acha, acha. No to słuchajcie, to, to, to makabryczna rzecz. Myśmy mieli kwatery na Mławskiej pod trzecim. Iiii…a myśmy byli takim…Niemcy mówią „Menschen fur alles”, czyli człowiek do wszystkiego. Myśmy troszkę też byli do wszystkiego. Mieliśmy lekarza z partyzantki, z 27 Wołyńskiej, i on się strasznie źle czuł w mieście. A on prowadził….tą, yyy…punkt opatrunkowy u nas i u „Radosława” w sztabie. Ale on nie lubił, nie wiem czy się bał, chyba nie, ale nie lubił chodzić po mieście samotnie. W związku z tym, któryś z nas odprowadzał go tam. I właśnie tego dnia podchorąży „Ryś” zawołał mnie, żebym ja zszedł do punktu sanitarnego, który był na dole i odprowadził doktora Bolka. To trzeba by wszystko pokazać…Wiecie jak stare kamienice w Warszawie, to było tak: front, boczne te… oficyny i środkowa oficyna. A tu podwórze. I myśmy mieli w tej środkowej oficynie kwatery, a punkt sanitarny był na tym… w tym rogu. Tu. Miał chyba jeden czy dwa pokoje zajmował w środkowej, a resztę tutaj w bocznej. Jak ja zszedłem i już mieliśmy iść, to doktor Bolek mówi….yyy przynieśli powstańca, ale tak zmasakrowany był. To znaczy był podziurawiony odłamkami od granatu. Małe to są odłamki. Rozsypują się i on tak był podziurawiony wszędzie. No i on, niby tam robił mu opatrunki i od razu drugiemu, który go przyniósł dał znać, że trzeba spisać personalia, bo to… z tego nie wyjdzie. I w pewnym momencie, nie usłyszeliśmy samolotów, nic, tylko wybuch i wszystko się waliło na nas, na tej Mławskiej. I nas na tym parterze też zasypało. Doktor Bolek tam zginął. Inni zginęli, ale ja ocalałem w tym pokoju i chyba dwie siostry, a ten skonał ten, ten, ten….i po pewnym czasie, dość szybko bo to było na parterze, odkopano nas i ja kontuzjowany… wyciągnęli mnie stamtąd. A ta cała środkowa oficyna do imentu była zburzona, że jak ja bym tam został, to bym…przypadek… to bym nie żył. Z resztą cały pluton „Mieczyków” zginął tam. To znaczy, na Woli tam tez zginęło parę osób, ale z plutonu, który trzydziestu paru osób liczył, dwudziestu paru zginęło właśnie na tej Mławskiej. A oprócz tego, dlaczego w tym szpitalu się znalazłem… oprócz tego, Ulatowski zachorował na szkarlatynę. Wtedy oni nie wiedzieli, że to szkarlatyna. Ale w związku, że nie wiedzieli co to jest, to przynieśli go na moją kwaterę. Żeby nie leżał z całym plutonem. No i, później jak się okazało, że to szkarlatyna to go przenieśliśmy do takiego szpitalika, na boku. I ja oprócz tego, że byłem kontuzjowany, lekko ranny, to jeszcze to jeszcze szkarlatynę złapałem. No i dzięki temu, właśnie tylko do piątego września, prawda brałem udział w powstaniu. A słuchajcie, Ulatowskiego na czwarte piętro, czy tam na trzecie go położyli w tej oficynie bocznej, no i bomba spadła, nie? No i Ulatowski mówi tak:
- Leżę w łóżku, tu była ściana, tu łóżko, a tu strop się zrobił.
W namiocie jakimś leży. Ale patrzy, światło jest. To i wyciągnąłem rękę i zacząłem machać tam. I chłopcy na podwórzu zauważyli, że on jest. Ale jak się tam dostać, jak tu jest wszystko zawalone? Więc poszli na boczną tą oficynę, dziurę w murze zrobili, i przez tą dziurę go wyciągnęli. A trzeci mój kolega, Rembert, ten co siedział pod oknem, jak ściana leciała tak, to on z tym oknem i z tym kawałkiem ściany poleciał do tyłu. Jemu nic nie było. Tylko miał taki, tą, no przeciętą powiekę, że czy miał zamknięte oko, czy otwarte, to ona tam, ale mu się to wszystko dobrze zrosło. No to ten i to myśmy byli trzej, którzy ocaleli tam z „Mieczyków” na tej, na Mławskiej Bo było też paru, których wysłali na, nie wiem w jakich sprawach na miasto, no to ich też. W każdym bądź razie nas pięciu tylko ocalało z całego plutonu.
A.K.: I spotyka się pan też czasami z nimi?
T.R.: No chyba się spotkam, ale już nie żyją niestety. Ja się zostałem jeden. Nas z całego batalionu to się zostało tycha dwóch czy z trzech. Przecież jak ja miałem piętnaście lat, a teraz mam osiemdziesiąt pięć, to starsi koledzy to już... Ale utrzymywałem kontakt, ma się rozumieć, ma się rozumieć, utrzymywałem kontakt. Co chcecie jeszcze wiedzieć?
A.K.: To może, co było najtrudniejsze w całym powstaniu?
T.R.: Wszystko. Wszystko. Chodziło się i nie wiedziało się, czy się przeżyje ten dzień, czy nie. Jak było się bliżej tej, linii walki, no to w trakcie walki tam można było zginąć. A chodząc po tym, to ci tak zwani „gołębiarze”, Niemcy tacy poukrywani ostrzeliwali nas i też można było zginąć.
Z.Z.: Czyli po prostu to aby przetrwać, tak? Było ciężko?
T.R.: Ale wtedy się tak nie myślało. Słuchajcie. Szczeniak, piętnaście lat, to ja tylko, tam gdzie się bałem to wam opowiadałem, a tak to się chodziło i się wykonywało to, co trzeba było wykonywać.
Z.Z.: Czy oprócz właśnie takich osób walczących było… były takie osoby z normalnych ludzi, którzy chcieli pomóc, czy nie bardzo?
T.R.: To trochę inny temat. Dlatego, że w pierwszych dniach powstania była euforia, było kopanie okopów, budowanie barykad, cała Warszawa to robiła. A czym dłużej powstanie trwało, tym było mniej osób i nawet pod koniec na Śródmieściu, to ja słyszałem, ja słyszałem, były nawet wrogie, no… odzywanie się do powstańców:
- Coście narobili, itd., itd.
Także, że słuchajcie, ja się ludziom nie dziwię. No, mieszkać dwa miesiące w piwnicy, nie jeść, nie umyć się, no na Boga. Ja się nie dziwię.
A.K.: A jaki był nastrój w Warszawie, przez całe to powstanie?
T.R.: No to, to ci powiedziałem.
A.K.: Ale ogólnie byli do siebie przyjaźni, czy wrodzy też?
T.R.: No przyjaźni, no dlaczego mieliby być wrodzy? No, nie było, no byliśmy Polakami. No pod koniec powstania, to tam były wypadki, te że prawda narzekali na powstańców. Ale tak to nie.
Z.Z.: A jak było z ubieraniem się, to trzeba było sobie po prostu jakoś znaleźć jakiś materiał i z tego coś uszyć, czy…?
T.R.: No ,myśmy dostali te mundury, mówiłem. Z tych magazynów niemieckich na Stawkach i te panterki wszystkie, to myśmy dostali.
Z.Z.: A wie pan jak to było? Jak ludzie po prostu właśnie mieszkali w tych piwnicach. Jak, jak oni sobie organizowali odzież czy nikt tego nie mówił?
T.R.: No odzież prawda, wszedł, jeśli jeszcze mu ocalało mieszkanie, to szedł na górę do mieszkania i sobie tam ten tego. Ja sobie nie przypominam, żebym przez cały okres powstania bieliznę zmieniał (śmiech). No bo słuchajcie. Rozmawiałem z kolegą, który walczył na Śródmieściu. Ja mówię:
- Gdzieś ty spał, jak ty spał?
- No jak to, no normalnie w łóżku spałem.
No bo tam na Śródmieściu, to jak oni pierwszego dnia na tych pozycjach stanęli, to tak przez całe dwa miesiące oni tam stali. Nie było przeniesienia. A ja przez miesiąc to od Woli, przez Stawki, przez Muranów, przez Stare Miasto do Śródmieścia. No to gdzie ja mogłem? Spałem na podłożu cały czas i nie zmieniałem pościeli. Właściwie nie miałem pościeli, w ubraniach jakie były. Zresztą nawet nie chciałem, bo bym stracił panterkę, nie? Ymmm, do końca
K.F.: A panie Tadeuszu, może wytłumaczmy młodzieży co to jest panterka, bo ja nie wiem czy dziewczyny wiedzą co to jest panterka?
T.R.: Nie wiecie? Czekajcie... Wyłącz, to bo to potrwa... Muszę znaleźć jakąś książkę to wam pokażę. No na przykład, ale tutaj słabo widać
Z.Z.: Andrzej!...
T.R.: Tutaj jestem ja...
K.F.: O zobaczcie!
T.R.: Tu jestem ja, tu jest ten Ulatowski bidny, który mnie zaraził...
Andrzej Jachiewicz (A.J.): Zuzia, tu przesuń to!
T.R.: A tu jest Iza Bilbik, taka moja sympatia krótka. Przecież ona poszła dalej walczyć, a ja do szpitala. Panterka... Tu są... My jesteśmy wszyscy w panterkach. Chyba Ulatowski nie, bo on jak leżał to… to… nie w mundurze ma się rozumieć. Ale ona jest w panterce i ja jestem w panterce! A panterka, zaraz, zaraz... Och, starość nie radość. A więc z fotografiami.. Ooo, muszę wejść... Może ty jesteś wyższy ode mnie?
K.F.: Andrzej, pomóż!
A.J: Tak, tak, tak.
T.R.: Wyjmij tą... Tą, tą.. Tą pierwszą książkę
A.J: Tą o?
T.R.: Tą, tą, tak! Śmiało, śmiało! Bo tam... nic nie poleci. Akurat wzięliśmy jedną na prawie cały dzień. No słuchajcie… Nie ma.... Może tu będzie… Zobaczcie, to takie, takie, takie brezentowe… Różnokolorowe, znaczy to nie różnokolorowe, tam zieleń, brąz, czerń… Takie ochronne kurtki.
A.K: Aaaa…
T.R.: O, to jest panterka.
Z.Z: A, już wiem, co to.
T.R.: Jak oglądacie czasami jakieś historyczne filmy, to Niemcy w takich chodzą jak pokazują Niemców. No, oni tu też wszyscy są w panterkach.
A.K i Z.Z: A, tak, tak.
T.R.: To są słabe zdjęcia niestety. Poczekaj. O, to nie. Też nie…O! To jest panterka.
Z.Z.: Czyli po prostu takie… mundury?
T.R.: W zasadzie to nie jest…To to jest. To się kładło na mundury, to jest ochrona taka.
A.K.: To ochraniało na przykład, przed czym?
T.R.: O, macie! No, to cię maskowało. Jak to, to zielono – brązowe były, to to maskowało. To teraz nasze wojsko przecież, tak zwane moro.
Z.Z.: No tak.
T.R.: No, a ten z „Czata” jeszcze żyje. O, macie – ten tu (wskazuję na książkę). Nie, Ci nie. Ci są od Piotra chyba… Bo, niektórzy tych nie mieli, tych tych, tych, tych panterek. Nie chcieli czy nie dostali, ale w każdym bądź razie, ale mundury mieli niemieckie normalne. Ja pod panterką miałem też kurtkę wojskową niemiecką i spodnie. Ta, ta panterka to była na mundur. Może coś znajdę coś lepszego. Tylko pamiętajcie o tym, że wtedy to nie było takich dobrych aparatów fotograficznych. A, ten w takiej czapce jak, co ja mam też to jest jak panterka , w takie plamy. I on ma tutaj tą panterkę. I to tylko, tylko zgrupowanie „Radosława”, bo myśmy zdobyli ten... te magazyny. O, macie! Tu wszyscy chłopcy są w panterkach.
A.K.: No i chyba na kasku ma też nawet…
T.R.: Kto?
A.K.: Na kasku też jest nawet.
T.R.: No, na hełmie ma taką panterkę, ma.
A.K. i Z.Z.: Na hełmie (śmiech)
A.K.: Na kasku, znaczy.. Chwila…
T.R.: A, tak. A, tu myśmy mieli takie futrzanki takie. No, to chyba wam wystarczy, nie?
A.K. i Z.Z.: Tak.
T.R.: No a co jeszcze chcecie wiedzieć?
A.K.: No to może, czy miał pan jakieś poważniejsze miłości?
T.R.: Były, były śluby przecież.
A.K.: Jak wyglądały takie śluby?
T.R.: A nie wiem, nie byłem. Ja w każdym razie miałem sympatie tą Izę. Miałem sympatię, ale to króciutko.
A.K.: Na przykład jak brali jakieś śluby to musieli się gdzieś chować, czy…?
T.R.: No wszyscy się chowali. To znaczy tak, na Śródmieściu nie musieli się chować, bo wam mówiłem, ale na Starym Mieście-jasne. Na Starym Mieście było tyle kościołów, że można było wziąć w którymś, bo w niektórych kościołach, to były szpitale porobione jako np. nie pamiętam pod jakim to wezwaniem, na rynku Nowego Miasta taki ładny kościół jest, z kopułą taki, królowa Marysieńka tam przebywała w Warszawie, no… Chyba byliście na rynku Nowego Miasta?
Z.Z.: Tak, tak…
T.R.: No to ten kościół. Później kościół św. Jacka na Freta – to były szpitale, i tam niestety zostały zbombardowane.
Z.Z.: A gdzie mieszkali ludzie, których domy zostały zniszczone?
T.R.: Albo im ocalały piwnice, to w piwnicach domu, albo nie wiem, u znajomych gdzieś w domu. Mnie to nie interesowało, ja miałem co innego na głowie wtedy.
Z.Z.: No tak…
T.R.: Chociaż tego Chrzanowskiego, mojego przyjaciela rodzina mieszkała na drugiej, ale oni byli na parterze, i ja ich odwiedziłem, to w mieszkaniu normalnie byli.
Z.Z.: Czy działały jakieś szkoły, konspiracyjne czy coś?
T.R.: W czasie powstania?! W czasie powstania to były wakacje! Jak chodziłem do, nie no we wrześniu była szkoła do drugiego października. Pamiętam, do dzisiaj jak wchodziłem do kanału żeby ze Starówki się ewakuować na Śródmieście. To było pierwszego września i sobie taki zadowolony do tego kanału wchodzę – do szkoły dzisiaj nie idę. Nie, szkoły były wykluczone. O szkolnictwie można by w długo i dużo opowiadać, ale to w okresie okupacji przed powstaniem.
A.K.: A na przykład kanały. Kto pana nauczył w kanałach chodzić?
T.R.: Nikt! Kto miał mnie uczyć. Dziewczyno to się wchodziło, rozkaz był i koniec. Kanały słuchajcie – jak ja wchodziłem do kanału. Wchodziłem na rogu placu Krasińskich i Długiej, zresztą jest tam tablica. I jak wchodziłem do kanału to szedłem wzdłuż Miodowej. Wiecie gdzie Miodowa jest? Nie bardzo? Ona prowadzi do Krakowskiego Przedmieścia i to był burzowiec. No szło się normalnie wyprostowanym, ale później myśmy musieli skręcić z tego burzowca pod Krakowskie Przedmieście i iść w kierunku Nowego Światu, i to był już bardzo niski. Szło się w pozycji takiej, takiej skulonej i nie można było tak iść, dlatego, że Krakowskie Przedmieście całe było… Niemcy byli nad nami. W związku z tym jakbyśmy tak szli, tłum tych ludzie szedł szurał to by Niemcy mogli usłyszeć. To myśmy musieli tak iść cały czas. No ja nie wiem ile godzin myśmy tam szli, nie wiem, wiem ze po ciemku wszedłem, a grubo po świcie wyszedłem z kanału tam na rogu Wawelskiej i Nowego Światu. Więc nikt nas nie uczył. Jeszcze paskudne było to, że one były szlamem takim pokryte i żebyśmy nie szli, jeden za drugim się trzymali, to na przykład jak ja bym szedł i się przewrócił to ja nie wiem jak ja bym mógł wstać. No to wszystko, wszystkie było… no i to to kupy, bagno, wszystko tam prawie po kolana.
Z.Z.: Były jakieś szczury?
T.R.: No podobno, w tych filmach pokazują, że były szczury tam na tym strasznym kanale między Czerniakowem a Mokotowem, że tam były. No ja nie widziałem żadnego szczura. Z resztą, gdzie mógłbym, jak ten kanał miał o taki kształt , przekrój to gdzie mógłby szczur… nie utrzymałby się na tym szlamie. W burzowcach to mogły biegać, ale wtedy jakoś żadnego szczura nie widziałem.
A.K.: Ale jakoś pan musiał się nauczyć jak przekazywać te wiadomości przez kanały.
T.R.: Nie, to ja… to oni się specjalnie nazywali tacy” kanalarze” byli i oni tez przenosili tam meldunki, ale oni byli już pod dowództwem już głównego dowództwa powstania. To była specjalnie wyspecjalizowana grupa i oni nie tylko, że tam jakieś meldunki przenosili. Bardzo mało przenosili meldunków, bo pamiętajcie, że łączność była poprzez Londyn. Na przykład jak Stare Miasto chciało się połączyć ze Śródmieściem to radiem przez Londyn się łączyło, a oni byli tak zwanymi „szczurami” i oni nas prowadzili, bo przecież kanały szły w różnych kierunkach, my byśmy poszli tam, to byśmy zabłądzili. Z resztą dużo ludzi zabłądziło idąc z Czerniakowa na Śródmieście i oni byli od tego właśnie, żeby nas przeprowadzać, przewodnikami byli.
A.K.: Co może pan powiedzieć o poczcie harcerskiej?
T.R.: Nie miałem nic wspólnego. Dlatego, że poczta harcerska tylko istniała na Śródmieściu. Może jakieś sporadyczne, ktoś przeniósł coś kanałami, ale na ogół nikt nie chodził kanałami. Poczta harcerska działała. Była zorganizowana przez Szare Szeregi, przez harcerstwo. Ja w harcerstwie nie byłem. To była inna organizacja polityczna i Szare Szeregi właśnie organizowały to na Śródmieściu. O ile ja wiem, mam kolegów którzy byli w poczcie. Było to bardzo dobrze zorganizowane, były skrzynki, odbierano. Nawet przecież były znaczki pocztowe z tym, że nie wszystkie listy ma się zastemplowane tymi znaczkami, ale w każdym bądź razie dość możliwie była zorganizowana ta poczta na terenie Śródmieścia.
Z.Z.: Mmmm… Tak już zadałyśmy wszystkie pytania.
K.F.: A może chciałybyście dziewczynki zapytać o coś pana Tadeusza co nie zostało zapisane, nie zawarte w tych naszych przygotowanych wcześniej pytaniach? Pan Tadeusz opowiada tak niesamowicie ciekawie i tak barwnie.
T.R.: A co jeszcze macie? A pani o co?
K.F.: Ja chciałam się zapytać o służbę medyczną, tak? Bo pan już wspomniał częściowo, że szpitale były polowe, organizowane w kościołach.
T.R.: No więc… Służba medyczna wyglądała tak, trzeba tą opowieść podzielić na pewne etapy. Mianowicie Wola była mocno, mocno… no, dużo było szpitali na terenie Woli. Tam był: Żydowski szpital, był Wolski szpital, który do tej pory istnieje, był szpital zakaźny który też istnieje, był szpital Karola i Marii który nie istnieje. Tam było sporo szpitali, było. W tych szpitalach leżeli powstańcy razem z chorymi, bo przecież chorych też. No tylko, że to tragiczne bo Wola najbardziej ucierpiała, bo przecież wiecie o tym, że tam największe morderstwa były ze strony Niemców, więc w zasadzie prawie wszystkich rozwalali znaczy rozstrzeliwali. Także mało kto ocala z tych szpitali. Część chorych naszych, powstańców myśmy ewakuowali na Stare Miasto, bo wtedy jeszcze była łączność samochodowa. Można było jeździć samochodami z Woli na Stare Miasto. Na przykład „Czata 49” miała kolumnę samochodową swoją i myśmy przewozili. Na przykład ten dowódca mój „Miecz” Tadeusz Kurzyna on został ranny w nogę chyba 8 września, yyy…sierpnia i jego przewieźli właśnie na Stare Miasto. Inni koledzy też na przykład „Jastrzębiec” dowódca pierwszej drużyny, też znalazł się w szpitalu na Starym Mieście. Także jeśli chodzi o Wolę to wam powiedziałem. Teraz Stare Miasto. To już tam tak było strasznie z ostrzałem, tylu rannych, że te powstańcze szpitale i to nie tylko powstańcy, cywilna ludność, leżeli w kościołach. Największy szpital powstańczy, wojskowy nazwijmy to tak. To było w Archiwum Akt Nowy na Długiej i po różnych takich tych… Mój kolega leżał na Podwalu, gdzieś w jakieś… pamiętam, co to za salka była nie wiem… Później „pod Krzywą Latarnią” był taki lokal w piwnicy na Kilińskiego, tam ich wszystkich wymordowali Niemcy jak weszli. Też tam była koleżanka moja, też tam na Długiej w jakimś większym mieszkaniu była, też miała rannych i ocaleli wszyscy, bo Niemcy tam leżeli. Niemcy powiedzieli, że dobrze traktowano tutaj i dzięki temu ocaleli. Także to było i były te opatrunkowe pierwszej pomocy punkty. Tak jak opowiadałem, na Mławskiej myśmy mieli u „Radosława” to było. Z tym, że do ich obowiązków należało to, że przecież ludzie lżej ranni w dalszym ciągu walczyli. Więc on musiał przyjść, zobaczyć co jest jak jest. Ma się rozumieć, większość szpitali na Starym Mieście została zniszczona. Jak w tych kościołach albo jak weszli Niemcy to ich rozstrzeliwali wszystkich. Dlaczego tak było na Starym Mieście? Bo na Starym Mieście nie było szpitali prawdziwych. Na Woli było dużo, a tu nie było żadnego szpitala normalnego. Więc musieli gdzieś zorganizować no to po Kościołach, no to po Archiwum Akt Nowych, po mieszkaniach, jakiś piwnicach.
K.F.: A w jaki sposób przekazywano informacje? Czy raczej z ust do ust czy istniała jakaś prasa, w czasie Powstania Warszawskiego wychodziły jakieś gazety?
T.R.: Wychodziły, ale wszystko na Śródmieściu. Ja nie miałem żadnej… Biuletyn Informacyjny przecież wychodziły, na Śródmieściu był drukowany. Może on docierał do nas, nie widziałem żeby coś było. Mógł docierać jeszcze na Mokotów.
K.F.: Bo radia nie było nikt nie nadawał w czasie, w czasie powstania?
T.R.: Czego?
K.F.: Radia, nie było?
T.R.: Nie, no było to radio było. Nie pamiętam jak się nazywało ale było, było, było. Też na Śródmieściu nadawało radio.
K.F.: A czy w czasie powstania była jakaś chwila wytchnienia, coś takiego co dzisiaj moglibyśmy nazwać czasem wolnym. Nie wiem. Czy jednak spanie, jedzenie i walka o przetrwanie, to wszystko co wypełniało czas?
T.R.: Więc musze pani powiedzieć tak, że ma się rozumieć, że odziały szły czasami gdzieś prawda, na odpoczynek dalej. Na przykład na tej Mławskiej to nie była linia walk. Myśmy tam odpoczywali na kwaterach, dlatego tak dużo ludzi zginęło. Bo pierwszą linię Niemcy nie bombardowali, bo by swoich bombardowali. Więc tylko był ostrzał artyleryjski i ostrzał z granatników, no i normalnie strzelali do siebie ludzie, ale bombardowań na samej linii nie było. Zawsze tych parę domów dalej. Z resztą ja nie wiem skąd, ale oni mieli dobrego nosa, bo tam na Mławskiej oprócz tego, że myśmy stacjonowali, to stacjonowała tam dowództwo „Czata 49”.
K.F.: A gdzie pana zastała kapitulacja powstania? Gdzie pan był, w szpitalu wtedy pan przebywał?
T.R.: Nie, nie moje wyjście wie pani to było… tak, przeszedłem kanałami na Śródmieście… no i mnie skierowali do szpitala… w szpitalu cholera wie co to jest… gdzie go położyć? Kontuzjowany i lekko ranny, ale jeszcze ta szkarlatyna. No to ja mówię:
- Jak wy macie taki kłopot ze mną…
A wiedziałem co się działo ze szpitalami na Woli.
- Pozwolicie, że ja sobie pójdę do domu. Jak już jestem taki inwalida to ja pójdę.
I ja idę. Ja na Powiślu mieszkałem. I poszedłem do domu. No i dobrze, bo ta szkarlatyna mnie tak rozebrała, że ja w malignie leżałem parę dni. I Powiśle nie wiem, czy ósmego czy piątego musiałbym zajrzeć wie pani… weszli Niemcy. Zajęli Niemcy… normalnie wszystkich wyrzucać nas… i wyrzucili nas na podwórzu, a oni nie wiem… mieli nosa takiego czy co?… Mnie wyciągnęli z tego i pod ścianę. Chcieli mnie rozstrzelać. Z resztą moi rodzice, może mnie źle ubrali, bo ja leżałem w koszuli nocnej. Jak mnie ubrali to może wyglądałem na przebranego powstańca i mnie chcieli rozstrzelać. To ojciec się rzucił, musiał tłumaczyć im. To Niemiec złamał karabin na mojej, na głowie mojego ojca. Pani sobie wyobraża? Tutaj, tu gdzie jest zamek i tu się zaczyna kolba, to tutaj go złamał. Matkę ma się rozumieć, co od razu co? Zaczęli obrabiać. Gdzie panie chowały drogocenne rzeczy? W biustonosz. No to to wszystko tam ją z kieszeni…I całe szczęście, no ja mówiłem to, że ja jestem chory, to, tamto… i jedna sąsiadka, co oni wcześniej nie wiedzieli, że ja byłem na powstaniu… nikt mnie nie wydał, a ta jedna sąsiadka perfekt mówiła po niemiecku i powiedziała:
- On był chory, on ma jeszcze wysypkę i nie wiadomo co to jest.
Bo przy szkarlatynie się ma wysypkę. To on tak lufą mi tą koszulę tego… a oni tyfusu się bali cholernie, a w tyfusie też jest wysypka… i mnie spod tej ściany, bo jak ja stałem pod tą ścianą, to ja… ahh lepiej nie mówić. I słuchajcie, ja mieszkałem na Powiślu, na Radnej. A znów, wy nie znacie topografii! I nas mieli prowadzić na Dworzec Zachodni. Wiedziałem, że ja nie dojdę. Po tylu dniach tego, z resztą poprzetrącany, potem zasypany. I oni nas prowadzili przez Browarną do, yyy tej… pod górę szła, idzie do Podwala… nie, nie Podwala… nie, nie, w odwrotnym kierunku… Marysia!
Maria Roman (M.R.): Słucham.
T.R.: Jak się nazywa ta ulica co ta twoja „psiapsiółka” mieszkała? Nie Podwale.
M.R.: Jaka ulica?
T.R.: No jaka ulica to yyy bym widział…
M.R.: No ale co?
T.R.: Ulica co tam się szło pod górę, tam od Mariensztatu… tam w górę co…
M.R.: Bednarska.
T.R.: Bednarska.
M.R.: Może herbatki, kawki?
T.R.: No może?
K.F.: Dziękujemy. Nie…
T.R.: No, ale dlaczego?
M.R.: Mam pączuszki malutkie. Jecie?
T.R.: Daj, daj, daj.
K.F.: To może dla młodzieży tak…
M.R.: Pani kawki?
K.F.: Poproszę w takim razie.
M.R.: A młodzież chce, czy kawki nie…?
T.R.: No to dwie kawki.
K.F.: Niee dla młodzieży to nie… kawki nie, ale herbatkę.
M.R.: Herbatkę?
T.R.: A nam dwie kawy poprosimy.
M.R.: Dwie kawki?
T.R.: No tak, no co nie namawiaj do wódki… (śmiech)
T.R.: I nas prowadzili na Bednarską w górę i przy pomniku Mickiewicza jest kościół karmelitów. I tam stały autobusy „Czerwonego Krzyża”. Takie bractwo w białych fartuchach z czerwonymi opaskami. Później się okazało, że to Polacy. I tam nie wiem, czy był szpital, czy co… tamten teren był zawsze niemiecki. Nigdy tam powstańców nie było. I z tej całej kolumny, słuchajcie, całej kolumny Niemiec, który nas prowadził wyciągnął mnie, mego ojca, moją matkę, zaprowadził do tych autobusów i zagroził tym palcem…
M.R.: Pani pije mocną kawę?
K.F.: Taką średnią.
M.R. To znaczy szklankę czy filiżankę?
K.F.: Filiżankę.
M.R.: Ile?
K.F.: Łyżeczkę.
M.R.: Bo ja to pije mocną.
K.F.: Taką z czubeczkiem.
M.R.: Z czubeczkiem, dobrze.
T.R.: I kazał nam zawieźć na Dworzec Zachodni. Także jednego dnia ocalono mi życie przez przypadek. Ale to jeszcze nie koniec. Rodzice znaleźli jakieś nosze, położyli mnie na nosze, bo ja już byłem zupełnie nie tego i położyli mnie na noszach i na Dworcu Zachodnim jesteśmy. Ojciec cały zalany krwią, bo ten, ten… matka… i przychodzi żandarm niemiecki. Selekcja, bo na ten peron wjeżdżają tylko pociągi wywożące rannych do Milanówka. No i tak: matka do Pruszkowa, ojciec mówi prawda…to nic nie jest – do Pruszkowa, mnie tam popatrzył, noga mnie tam potrącał: ten do szpitala, tak do szpitala, a ci tego… przyjdę i sprawdzę. No i rodzice zginęli gdzieś. Nie wiem czy poszli do szpitala, czy nie. Ja się denerwuję bardzo, ale taka siostra i się nade mną tego no i mnie karmili tymi lekami na… na wzmocnienie. Mówi:
- Nie przejmuj się nic, nie przejmuj się.
Nie przejmuję się. Leżę. Pociąg podjechał, a to był pociąg ten, ten, ten, taki podmiejski jak teraz chodzą. Otworzyły się te drzwi, mnie tam wnieśli do tego pociągu, a ja już się denerwuję co z rodzicami. Patrzę, jakaś siostra Czerwonego Krzyża podobna do mojej matki i prowadzi jakiegoś faceta, ale w ogóle go nie widać, tylko jeden bandaż na głowie. To była moja matka i mój ojciec. A ten Niemiec przyszedł sprawdzić, tak… więc mu zrobili taka kukłę na głowię, matkę przebrali i w ten sposób wyjechaliśmy z Warszawy.
K.F.: Niesamowita historia, rzeczywiście. Myślę, że tutaj skończymy nagrywanie. Andrzej możesz już wyłączyć. Dobrze.
Tadeusz Roman ps. „Kowalski” – urodzony 26.01.1929 r. w Warszawie. W czasie powstania warszawskiego służył w zgrupowaniu „Radosław”, batalionie „Czata 49”, plutonie „Mieczyków” jako łącznik i strzelec.