Wywiad przeprowadzony 8 marca 2014 r. przez Julię Żórańską,
Natalię Biedrzycką
i Jakuba Niedzielę z Danutą
Koziej-Wrzosińską –
łączniczką kanałową w czasie powstania warszawskiego.
Julia Żórańska (J.Ż.): Ja jestem Julia Żórańska.
Natalia Biedrzycka (N.B.): Ja jestem Natalia Biedrzycka.
J.Ż.: I będziemy przeprowadzały wywiad z panią Danutą. Dzień dobry.
Danuta Koziej-Wrzosińska (D.K.-W.): Dzień dobry.
N.B.: Dobrze, proszę nam powiedzieć ile miała pani lat podczas powstania warszawskiego.
D.K.-W.: Oooo… 20. Urodziłam się w 1924 roku.
N.B.: Pochodzi pani z Warszawy?
D.K.-W.: Urodziłam się na Kresach Wschodnich, w miejscowości Wołkowysk. Moi rodzice nie byli z Kresów. Mój ojciec był tam w wojsku, w 3 półku strzelców konnych. Służył tam w wojsku. I ja, ponieważ moi rodzice tam przez jakiś czas mieszkali, to się tam urodziłam i mieszkałam do momentu wybuchu wojny. W dniu wybuchu wojny, miałam świeżo skończone w maju 15 lat. W związku z tym od razu poszłam do wojska.
J.Ż.: A jak się pani dowiedziała o wybuchu powstania warszawskiego?
D.K.-W.: Noooo… Byłam w konspiracji, dostałam rozkaz, normalnie przyleciała do mnie, prawda. Jak to było z wybuchem powstania? Zmywałam, po południu, to była mniej, więcej piętnasta. Było to chyba na Królewskiej 31, po prawej są budynki a po lewej jest park. Przyleciała do mnie koleżanka i mówi:
- Masz być zaraz na Wilczej 52!
Nie pamiętam gdzie to było. Nie. Więc ja szybko w spódnicy z dziurą, pamiętam, poleciałam, żeby szybko. No z Królewskiej nie było to tak strasznie daleko. Oddałam to co miałam dać, to jakiś rozkaz był, jakaś korespondencja. Wyszłam, i w bramie już, to wtedy się zrobiła siedemnasta, krótko przed siedemnastą i już były strzały. Ktoś mnie zatrzymał w bramie, mówi:
- Idiotko, gdzie ty idziesz?
A ja mówię:
- Ja muszę oddać rozkaz na Kopernika, prawda?
Czyli, znacie Warszawę? No więc jeżeli z tej Wilczej, poszłam do Marszałkowskiej i tam, i tam już był bardzo duży bałagan. Ludzie jedni chodzili z rękami go góry i w ogóle było nie wiadomo skąd strzelają. Ale już tam ludzie widzę, że zapraszać się do piwnic zaczynają, więc ja mówię:
- Za wszelką cenę muszę iść na drugą stronę alei, przecież na Kopernika.
To ja z rękami też do góry, przez aleję buch, w Bracką. I tam Chmielną, żeby dojść do Kopernika. Miałam dać jakiś tam rozkaz podać, komendantce medycznej. Właściwie to jest dowódca spraw łączności w AK, prawda? Bo to już w tedy w AK byłam zaprzysiężonym żołnierzem z okresu okupacji, bo byłam w internacie dla sierot wojskowych. Taki był internat na 6 Sierpnia. To ja oddałam i pani Komendant powiedziała mi. I ja się pytam:
- Co mam robić?
A ona mi mówi:
- Wracaj do siebie!
Czyli ja na Królewską. Mówię:
- Jak mam iść?
Aha, tak jak teraz jest Akademia Nauk, wiecie? Ten pałac, prawda? Przy, tam przy Koperniku, nie? W czasie okupacji chodziłam tam do gimnazjum, pod szóstką. Krakowskie sześć. To była pensja pani De Gasso Chmielewskiej. Niemcy pozwalali, ona była Włoszką. Więc pozwalali dla panienek prowadzić pensję, więc tamte strony były mi dobrze znane, nie? I zaczęłam, poleciałam tak na Krakowskie pięć, tam był jakiś fotograf i tam ktoś mnie wciągnął i mówi:
- Idiotko! Tam strzelają.
I wtedy znalazłam się w tym… może zespole domów, które idą w kierunku Marszałkowskiej. Wiecie teraz to tam jest hotel „Wiktoria”, ale wtedy to była restauracja „Złota Kaczka”. Jeszcze przed tym hotelem i tam pracowała nawet taka jedna pani od nas z półku jako kelnerka, bo tam różnie tego. Ja przechodząc dostałam się tam i wyobraźcie sobie, a tam w gali kelnerzy, nakrycie do kolacji. I wszyscy, którzy się tam znaleźli, a nie mogli stamtąd wyjść bo dookoła byli Niemcy, prawda. Bo to tutaj Królewska, z drugiej strony Traugutta tutaj prawda Marszałkowska, nie to zamknięty taki kwadracik, aż do Zachęty. W związku z tym, elegancka kolacja w pierwszy dzień, przez kelnerów podawana, ale koło mnie się kręcił taki chłopak, ja może nawet nie wyglądałam na te dwadzieścia lat chyba, pomimo, że miałam już dwadzieścia lat skończone, ale zawsze byłam drobna, mała więc, udawałam często. Bardzo mi się to przydawało czasami przy przechodzeniu przez granice zawsze odstawiałam idiotkę, która się zgubiła, nastolatkę. Jak musiałam chodzić z jakimiś rozkazami, bo przecież byłam w Wojskach Łączności od samego początku. No więc ten chłopak mówi:
- A skąd ty jesteś?
- Ja, no ja…
Na 6 sierpnia był mój dom, no więc właściwie wtedy to byłam w… na melinie mieszkałam Czerwonego Krzyża 20. To tak Solec, Czerwonego Krzyża była to świetna meliną, bo miała trzy wyjścia na trzy ulice, a poza tym na trzecim piętrze mieszkałam. To było bardzo ciekawe mieszkanie, melina to była taka AK-owska, że było równo z mostem. Wiecie raz, że był obowiązek postawienia jakiegoś kwiatka jak by coś było źle, to ci już z mostu wiedzieli, że nie należy tu wchodzić. Prawda? A my, trzy nas tam mieszkało, miałyśmy jeszcze inny zwyczaj. Jak czegoś zapomniałam czy coś to kamyczek i puk w okno, bo to bardzo blisko, ten dom nawet teraz jest tak ustawiony, ale on jest zupełnie inny. Tam jest jakaś spółdzielnia. Czyli wracając i ten chłopak tak mówi:
– Ja to nie wytrzymam.
Ja mówię:
– Też nie bardzo mam ochotę.
Ale przespaliśmy się tam, bo jakoś tak byliśmy zagubieni. A raniutko, już o świcie (wcześnie robi się widno w sierpniu) zorientowaliśmy się, że Traugutta jest jedynym wyjściem, bo tam z tamtej strony był plac, czyli przez Traugutta przeskoczyć. Tam był Arbeitsamt, taki urząd niemiecki zatrudniania i oni wzdłuż mieli ostrzał ku Krakowskiemu Przedmieściu, ale tu co jakiś czas strzelali. Ale tu duży płot. Mówię:
- Przejdę.
Najpierw ten chłopak, pierwszy on powiedział. Naprzeciwko Czackiego, wiecie jak ta ulica Czackiego dochodzi do Traugutta i kończy się na Traugutta. I tam już strzałów nie było, bo tam już była Świętokrzyska dalej. Więc on mówi
– Ja pójdę pierwszy.
Więc tak siedzimy cicho, on się zsunął i przebieg. Za nim zaczęto strzelać, bo już oni widzieli, bo mieli pod tym, prawda? On już mi pomachał ręką, bo między tymi domami oni go nie widzieli, a ja widziałam. No więc on poczekał. Solidny chłopaczek. Nie wiem, nigdy nie wiem jak się nazywał bo nie miałam więcej z nim kontaktu. I teraz ja, nie? Więc teraz jak oni przestali strzelać, przecież nie wiedzieli, że ja też chcę lecieć. Więc też zsunęłam się z tego muru. Stałam pod murem i przeleciałam. Za mną znowu strzały, ale już nim oni wymierzyli to ja już byłam za tym i byłam na Trockiego w kierunku Śródmieścia. I teraz pierwszego lepszego z opaską (bo ja przecież jeszcze nie miałam opaski) pytam się:
- Gdzie tu jest jakieś dowództwo?
– Na poczcie (Poczta Główna).
No to ja tam Świętokrzyską na Pocztę Główną i zgłosiłam się do „Montera” i dostałam legitymacje i wszystkie. Tak weszłam do powstania.
N.B..: Mam jeszcze do pani pytanie…
D.K.-W.: I jakieś mi tam dali, jakieś takie beznadziejne zajęcie i ja następnego dnia swoją komendantkę spotkałam. I ona mówi:
- Co robisz?
Ja mówię:
- Nic nie robię, bo gdzie mam się zgłosić? Nawet nie wiem, bo do mojego punktu już nie dojdę, bo był na Ogrodowej.
A ona mówi:
- Ile masz wzrostu?
Ja mówię:
- Metr pięćdziesiąt dwa.
To jest wzrost Napoleoński, dlatego pamiętałam. A ona mówi:
- To wiesz co, masz tu kartkę i zgłoś się tutaj na Moniuszki.
To były oddziały łączności specjalnej. Ponieważ metr 152 to jeszcze się załapywałam do kanałów, na przewodniczkę kanałową i tak to się stało. I już.
N.B..: Czy bała się pani podczas powstania ?
D. K.-W.: Nie, jeszcze starach do mnie nie dotarł, nie dlatego że ja za bohaterkę. Wiecie strach przychodzi później. Ja się zaczęłam bać, koszmarnie się bałam. Jak Niemcy bombardowali Wrocław, jak mnie wywieźli, to do mnie dotarł strach, że jak zabić to zabić. Śmierć była czymś takim przeze mnie już zaakceptowanym jako pewne ryzyko tych działań. Ale, że zginąć między obcymi i „NN”, nikt nie wie kto to jest, było dla mnie koszmarne i się wtedy szybko ubrałam, przebrałam byłam wtedy z jakąś moją koleżanką. byłam wtedy w zespole z jakąś koleżanką i tam żeśmy się spotkały. Właśnie w wagonie wywożącym do Niemiec. I powiedziałam:
- Ja w tym mieście nie zostaję.
I zaczęłam na piechotę iść w kierunku Jeleniej Góry. To już była zima. Czyli mam tu mnóstwo przeżyć spotkanych ewakuowanych z soborów lub obozów koncentracyjnych, co to ciągnęli samemu samochody bo już nie było benzyny. Niemiłe wspomnienia. Ale dość ciekawych incydentów, kilka zabawnych przeżyłam. W dodatku, że ja wyrzuciłam z głowy wszystkie przykre rzeczy. I zostały mi bardzo śmieszne często. Muszę wam uczciwie powiedzieć. I to nawet jest książeczka, którą napisała moja koleżanka, która jest piszącą: „Uśmiech na barykadzie”. Tutaj jest część i moich wspomnień, jakiś takich durnowatych, prawda?
J.Ż.: Czy będziemy mogły ją pożyczyć?
D.K.-W.: Naturalnie, wszystko dobrze.
J.Ż.: Dziękujemy bardzo.
D.K.-W.: Nie ma sprawy.
J.Ż.: A jak wyglądała pani pierwsza misja związana z kanałami?
D.K.-W.: Jak pierwsza co?
J.Ż.: To znaczy misja, noszenie rozkazów.
D.K.-W.: Aha! Nie, pierwsze to było, trzeba było wejść i zobaczyć jak to się. Takie ćwiczenie, no wie tam? Była taka jakaś tam koleżanka komendantka i powiedziała, wzięła nas dwie czy trzy, prawda i powiedziała:
- Tu się wchodzi.
Wchodziło się w miejscu na Mazowieckiej. Pierwszy kanał od Świętokrzyskiej, pierwsze wejście. I kilka metrów do następnej studzienki przeszłyśmy z jej opieką. Wyjście z tego kanału ćwiczebnego było jeszcze na Mazowieckiej. Chyba tam, jak ktoś tam poprzeczną tam co, co to idzie do Zachęty, nie wiem ten jak ten odcinek się tam akurat nazywa. I wtedy pokazano mi, nam jak to jest. Dziewczyny, bardzo różnie mówi się, śmiesznie o kanałach, nawet taki słyszałam reportaż jakiegoś dziennikarza, że myślałam, że mnie brzuch rozboli, bo chciałam powiedzieć: panie, pan nie ma zielonego pojęcia. W kanale to nie jest pełzanie. To jest wspinaczka wysokogórska. Dziewczyny to, jeżeli… to musicie to zrozumieć. Więc jest owal, różne są, ja to nawet widzicie, jakąś książkę gdzieś tu miałam, nawet rysunki, w których na dole jest treść. Tego smrodu, tej okropnej rzeczy co jest w kanałach, w powstaniu nie było dużo. To było po kostki, rzadko kiedy było wyżej. Nie było wody. Taka jest prawda. Woda była tylko koło Trębackiej, bo Niemcy mieli wodę i oni spuszczali, a reszty to było prawie sucho. Pod placem Piłsudskiego bałam się. Czym nas straszyła jedna drugą? Straszyła: szczurami. Ja słyszałam szczury, ale naprawdę nie spotkałam żadnego. Ale mówiło się, że szczury, że tego prawda? Bo to ich, ich pewnie jakieś ich drogi. Więc kanał jest taki owalny. Myśmy na początku chodziły dziewięćdziesiątkami. Czyli jak ja mam metr pięćdziesiąt cztery to patrz, to musiałam się mimo wszystko bardzo pochylić. Przecież na kolanach bym nie doszła z Mazowieckiej na Stare Miasto, bo to była pierwsza moja i taka obligatoryjna trasa. Wychodziło się przy Daniłowiczowskiej. Więc tam tym prawda tymi tam no tylko z tej Trębackiej leciała woda, tak to właściwie tam było sucho. Ale wiecie, gdzie ja to mam jakiś… no może to może udać ten kijek. Kijek miał szerokość tego kanału. I on, wchodziło się kijkiem tak, skośnie, zaczepiało się i się dociągało. Dociągało. Nie używało się, nie wolno było na kolanach, bo byś się zdarła i zaraz będzie… Wtedy nie było penicyliny, ale była „róża”. Zakażeń około tych prawda... Ran było dużo i to były śmiertelne rzeczy. Tak samo z plecami. Nie można się było opierać, rozumiecie mnie? Że tak i tak. Czyli to jest dociąganie. Czyli jest to wspinaczka. Tak jakbyś wchodziła na górę. Dlatego najbardziej wysiadały wiecie co, że ja nawet mam kłopoty, miałam. Ale miałam tak silne ręce, że nie było kolegi, który do, dawniej jeszcze jak ja pracowałam z tym ginekologia i położnictwo to były kleszcze, to chłopcy nie wyciągnęli kleszczy często, to mnie wołali, żebym ja, bo ja silniejsza.
N.B.: Właśnie, czy było dużo chętnych do pomocy?
D.K.-W.: Tam? Nie wiem. Do mnie nabór nie należał.
N.B.: Rozumiem.
D.K.-W.: To była i tajemnica, obowiązywała, nikomu się nie spowiadałam, co i jak. O odpowiedniej porze miałam być tu i tu, a kwatera była pod Pocztą Główną. Chyba piąte piętro, pod spodem była. Bo pierwsze piętro to było dowództwo, potem był szpital, a tam na dole, gdzie potem jakiś czas był skarbiec, czyli były te sejfy i tam była woda. Tak, wiecie? Myśmy tam trzymały takie wycieraczki, tak jak są pod drzwiami gumowe. Było tego od czorta i trochę tam. To, to się kładło i byle co, papier czy coś tam, by się mogło przespać. Nigdy nie wiadomo jaki oddział tam nocował, prawda? Bo bardzo różnie to wyglądało. Nie było wszystko takie uporządkowane. I ponieważ to, wiecie gdzie jest Poczta Główna, prawda? Tam jest teraz rozkopane. I wiecie gdzie jest PASTA, prawda? To co się nazywa PASTA i tam… To ja pamiętam tę noc, kiedy chłopcy zdobywali PASTĘ, to ja czekałam i pytałam się:
- O której wychodzicie na ta cholerną PASTĘ?
Dlaczego? Bo będzie po was miejsce do spania (śmiech). A widzicie. Tak wyglądało niestety życie. I wtedy nie obchodziło mnie czy oni zdobędą, czy nie zdobędą, czy coś nie? Takie tam różne zabawne rzeczy. No i słucham dalej.
J.Ż.: Były wtedy jakieś sklepy? Można było kupić coś do jedzenia?
D.K.-W.: Niczego. Żadnych sklepów.
J.Ż.: To skąd się brało jedzenie?
D.K.-W.: Ludzie mieli jakieś zapasy czy coś.
J.Ż.: Po prostu rozdawali?
D.K.-W.: Ja… Mój oddział…Miałam prawo iść na obiad w „Adrii”. To na Moniuszki chyba jest, prawda? Wejście od Moniuszki. I tam jest do dziś dnia restauracja. To była bardzo ekskluzywna restauracja. Ja jeszcze wtedy nie byłam zamożna, ani w takich środowiskach, żebym tam w ogóle bywała, więc tam byłam pierwszy raz. To była okrągła podłoga do tańca co się kręciła i były takie loże, prawda, restauracyjne. To była bardzo wytworna restauracja, nawet do dziś pamiętam. Bo teraz to nigdy nie byłam tam jakoś też. I wiecie, wtedy tam w czasie jednego z moich obiadów wpadła ta słynna bomba, która nie wybuchła, tylko na samym środku leżała. Tez było przeżycie. I tam się przychodziło i cos tam dawali do jedzenia, no do ogólnego…a poza tym, ja wiem no? Jak ktoś był głodny… no ja nie wiem… Oddział zdobywał tam coś mówią:
- Tam jest chleb, albo coś, albo cukier, czy coś, no takie jakieś tam zapasy.
Ale jakoś jedzenia nie pamiętam. Wiesz, że mnie zastrzeliłaś. Wiem, że tam mogłam pójść i w czasie obiadu coś zjeść. Zawsze gdzieś coś było. Potem w tym kinie „Atlantic” tez ktoś prowadził jakąś kuchnię. Więc jak się przychodziło w takim pseudo-mundurku, to znaczy… wiecie… mundurową opaskę nosi się na prawym ręku, nie na lewym i to trzeba zdawać sobie sprawę, bo co niektórzy dementywni, bo takie żałoby czy coś, to się nosi po lewej, a mundurowa jest po prawej. Myśmy tez nie mieli jakiś mundurów. Ja co jakiś, no co jakiś, no… po każdej podróży gdzieś się chodziło do jakiegoś magazynu, bo mi powiedzieli i się dostało świeże kaloszki, bo przecież chodziłyśmy w kaloszach, jakieś spodnie i takie panterki, albo jakieś inne „góry” i berecik z „pioruchronikiem” jak my się śmiejemy. Ponieważ te kanały były bardzo niskie, myśmy te plecaki nosiły na piersiach, bo byśmy się nie zmieściły, prawda? Rozumiecie o co chodzi? I tak, i mieliśmy, luksusem to było jeżeli to była lampka, taka czołowa, ale czasami to była taka i chodziło się dość w ciemnościach. Obowiązywała absolutna cisza. Nośność głosu w kanałach jest ogromnie nas wyprzedzająca. Czyli jeżeli hałasuje się, to tam już słyszą, jeżeli ktoś obserwuje, albo stoi nad tym… i tak dużo naszych… Granaty nie były szkodliwe, bo tylko się wywołało właśnie szum i wleciał taki, znacie fizykę i tego, to rozpr… jeden odłamek może złośliwie pójść wzdłuż kanału. Leci po ścianach reszta. I przy tych trudniejszych, był taki jeden chłopak, bardzo wysoki, nie wiem jak on się zmieścił ten Maks, ale on „ważniacha”, bo on był techniczny. To on, jak na przykład na Żoliborz był taki zły kanał, to on założył taką linkę i było tak, że wywoływało się to żeby Niemiec wrzucił granat i łapało się wtedy, jak jeszcze nie skończył się huk za tę linkę i się po tej lince biegło, żeby się nie wywrócić, to znaczy ciągnęło się po tej lince, żeby się nie po tego… A pod spodem to są jak ulice z grubsza, takie rozwidlenia, czy coś.
J.Ż.: Jakie były nastroje w Warszawie?
D.K.-W.: Co?
J.Ż.: Jakie były nastroje w Warszawie?
D.K.-W.: To znaczy o kogo ci chodzi?
J.Ż.: O ludzi, powstańców…
D.K.-W.: Powstańcy, no to robiłam to co mi kazali. A ludzie? Nie styknęłam się z cywilami, musze uczciwie powiedzieć. Moa matka była….ale ona była… yyy… przy Filharmonii jak się tam wchodzi i ona była tam tez w jakimś oddziale łączności, bo już była dość dużo starsza i tam też robiła coś, nigdy się…. Nauczyłam się przez całe powstanie, że się nikogo o nic nie pyta.
N.B.: A jak wyglądała edukacja?
D.K.-W.: Czego?
N.B.: Podczas powstania. Edukacja w sensie… Czy były szkoły otwarte?
D.K.-W.: Niee… W ogóle nic nie było czynne. Ludzie cywile siedzieli w piwnicach. A powstańcy spełniali swoje jakiś role obronne albo aktywne czy tam jakieś lub obronne.
N.B.: Nie było żadnych tajnych szkół?
D.K.-W.: Niczego nie było.
N.B.: Rozumiem
D.K.-W.: Żadnych szkół. W czasie okupacji były szkoły. Ale w momencie wybuchu w Warszawie nie było żadnej szkoły.
N.B.: A gdzie mieszkali ludzie po stracie domów?
D.K.-W.: Zostawali w ruinach, piwnicach. Tam gdzie można było się schować pod jakimś kawałkiem. To był nastrój jakby przetrwania. To się niby kiedyś musi skończyć. Tak się nam… No nikt nie myślał co to będzie. Albo ci wejdą albo ci, no… Przetrwać. Żeby nie zabili. Jak dożyjesz to dowiesz się co dalej.
N.B.: Yhym.
J.Ż.: A wracając do pracy łączniczki. Eee… Rozkazy, które pani dostawała do przekazania, dostawała pani na papierze czy musiała pani je zapamiętać?
D.K.-W.: Różnie. Były bardzo różne. Niee… zapamiętać nie musiałam. Dostawałam na pewno na papierze, to były jakieś dokumenty. To były jakieś, ale czasami niosłam na Stare Miasto... części na przykład yyy… radiostacji, czy jakieś techniczne rzeczy, prawda? Był taki nawet moment, że tam do Wachnoskiego nosić granaty. Bo wytwórnia była w Śródmieściu, bo część ludzi była zatrudniona i tam majstrowała prawda te puszki. Napełniała tam różnymi rzeczami. I wtedy byśmy mogli to… Dużymi kanałami w czasie powstania nie chodziliśmy. Yyyy… dużymi kanałami wyprowadzaliśmy ludność już po koniec sierpnia. To znaczy nie pod koniec sierpnia, września.
N.B.: Jaka była Pani najtrudniejsza misja, którą pani uważa za taką naprawdę wybitną?
D.K.-W.: Wiesz raz musiałam przeprowadzić jednego Ruskiego i ten cholernik nie chciał zostawić karabinu. To jakiś był taki nieduży karabin. Ja mówię:
- Zostaw to przecież raz, że tam jest wilgoć to i tak tym nie będziesz mógł strzelać.
Nie, nie wiem czy on był wyliczany z tego, ale gdzie tam nic i bardzo był nieposłuszny. To mi sprawiało trudność. A raz jedno pamiętam półciekawą. W okolicach Trębackiej jest tam taki skręt w jedną , w drugą stronę tam jakoś gdzie jeżdżę do tego hotelu chyba jakiś taki podłącznik, nie wiem. Trudno było mi powiedzieć. Stamtąd płynęła właśnie woda. Myśmy sobie znaczyły te wejścia, bo tam były takie jakby rozwidlenia, jakby no … skrzyżowanie. Ale to były skrzyżowania proste, ale były takie, że było więcej tam. Wiecie tam była nie wiem która ale, jeszcze długo nie chodziła wtedy. I tak weszłam, ż się nie zorientowałam, że wchodzę pod prąd i zaczęło… Dałam sygnał odwrotu prawda? Bo to niedaleko, może dwa metry, może trzy bo to wszędzie odległości. Wiecie, że kiedyś z Mazowieckiej na początku jak zaczęłam tę służbę … to się szło sześć godzin …. To… i to… jest bardzo duże zmęczenie. Więc chodziłyśmy na początku tylko raz dziennie czy coś. Rozumiesz czyli musiała być wymiana. A potem już chodziłyśmy w niecałe dwie. Czyli jak już wyrobiłyśmy się prawda? No więc tutaj no.. i szła ze mną wśród tych kilku osób, które prowadziłam, na ogół to było pięć czy tam cztery, które szły ze mną. Była przedstawicielka BIPu (Biura Informacji i Prasy) Dziennikarka nie? I wychodzimy. Wyszłam, wyprowadziłam je i jesteśmy jakby na takim placyku i już wiem gdzie mam iść. I ona zaczyna na mnie wrzeszczeć:
- Jak nie wiesz, to się nie podejmuj.
No takie różne tam. A tam ktoś zmazało to. Ja byłam wprowadzona w duży błąd . Nie wiem. Może rzeczywiście był mój błąd. I ja pokazuję, że przecież nas usłyszą Niemcy, bo to było bardzo blisko Trębackiej. Ja nie wiedziałam gdzie oni mają posterunki. A ona na mnie. Ja mówię:
- Cicho!
A ona jeszcze coś. Jak ją wyrżnęłam w buźkę, ale porządnie. Od razu zamilkła. Ale naturalnie od razu mnie wzięli do raportu. Na Chylińskiego poszłam na Stare Miasto. I prawda? Czy tego… dostałam naganę, ale ten Porucznik mówi:
– Bardzo dobrze zrobiłaś.
Ukośnie. To takie no… no wiesz ona się mądrzyła no. Ymm. Tak, ale bywały różne. Więc takie incydenty śmiesznawe to ja pamiętam. Rozumiesz. Takie są mój tego... Potem yy..noo różne. Czasami przed kanałami jak wchodzili ludzie to zostawiali swoje tak zwane ostatnie majątki. To znaczy wiesz jakieś biżuterie czy tam, czy coś. Nie wiem co oni mieli. Bo to w woreczkach leżało. Wiesz, mój ojciec był Legionistą. Z kadrówki z pierwszego pułku, czyli z tego… bardzo ekskluzywnego. Poszedł do wojska jak miał siedemnaście lat. Jego szkoła, z której, którą opuścił zadzwoniła do mnie. Znaleźli mnie, bo robili uroczystość sadzenia Dębu Katyńskiego, a mój ojciec zginął w Katyniu i oni, ponieważ on chodził do nich do szkoły, opuścił szkołę, chyba nie skończył wtedy w ogóle. I miał siedemnaście lat, ale był synem chłopa. Nie był arystokratą. Ale tam był właściciel majątku, który miał syna w jego wieku i oni się przyjaźnili. W tym majątku były konie. Tych dwóch chłopców siedemnastoletnich wzięło cztery konie, dwa siodła i pojechali do Piłsudskiego. I dlatego trafili do Pierwszego Pułku Ułanów w Bylinie, bo byli z końmi i siodłami.
N.B.: Co robiła Pani w wolnym...
K.F.: Przepraszam dziewczynki, skończyła się karta Kubie..
J.N.: Mogę z telefonu nagrać.
J.Ż.: Yyymm,, to Twój telefon nagrywa?
K.F.: Dyktafon nagrywa?
J.N.: Tak.
K.F.: I jest włączony, chwila Juleczka, tak?
N.B.: To możemy zrobić chwilę przerwy...
K.F.: Od samego początku będzie gotowe, tak?
J.Ż.: Yyy.. tak, tak.
D.K.-W.: Coś jeszcze, coś zaczęłaś..?
K.F.: To możemy kontynuować, tak? Bo cały czas się nagrywa..?
J.Ż.: Tak.
K.F.: Dobra, to w takim razie będziemy mieli całość na dyktafonie.
D.K.-W.: Boże no, natrafiłyście na gadułę!
K.F.: Nieee, Super!
D.K.-W.: Bo za, robię za świadka historii. Się śmieję więc… Bardzo ładny tytuł!
K.F.: Już? A ile masz tu pamięci Juleczka?
J.Ż.: Eee,, mam bardzo dużo, ponieważ mam yy ee ..
K.F.: Kuba tez miał bardzo dużo Julka. Kuba ile miałeś?
J.N.: 8Gb.
K.F.: Osiem, dobra ale Kuba będziesz musiał to trzymać, tak? Tylko żeby ci się tylko ręce nie trzęsły.
N.B.: Oprzyj je na stole.
K.F.: Albo może oprzyj, właśnie, postawimy tutaj książki.
D.K.-W.: … bo oni nim ruszyli potem to spod tych Kielc, no wiecie. W rodzinie przechowało się zdjęcie mojego ojca.
K.F.: Niesamowite!
D.K.-W.: Patrzcie no! Siedemnaście lat miał! No widać na gębie, że nie jest stary!
K.F.: No przecież. No młodzik taki! Niesamowite!
D.K.-W.: Prawda, tak! O tak wygląda!
K.F.: No niesamowite!
D.K.-W.: Tak. Ale moja matka to wycięła, nie wiem dlaczego, bo to były takie też różne czasy, kiedy też nie można było się do różnych rzeczy przyznawać. Nie było to takie wszystko… Tak samo nie było proste przeżyć, przeżyć powstanie.
K.F.: Dobra to włączamy teraz..
D.K.-W.: Chodziłam… Mogę mówić?
J.Ż.: Tak, pewnie!
F.K.: Tak? Już włączone? Dobrze to kontynuujemy w takim razie, po przerwie.
D.K.-W.: Tak. Chodziłam kanałami, więc często śmierdziałam, no prawda! Co tu dużo mówić, nie? I pamiętam taki moment, że szłam. Ja maturę z tego liceum pedagogicznego robiłam u sióstr Urszulanek Szarych. Na przeciwko biblioteki na Gęstej. Wie pani, róg Gęstej i Dobrej, wie Pani gdzie to jest?
K.F.: Tak.
D.K.-W.: Tam już jednego skrzydła nie ma, ale ja tam się kształciłam! I mówię:
- Gdzie ja się mogę umyć?
Wszędzie nie było wody, nie? Się oskrobywało, a nie myło, bo z wodą było więcej niż dramatycznie. Kopanie studni, czkanie żeby nakapało, przecież były małe dzieci, ludzie w piwnicach. Woda była rzeczą szalenie ważną. Przecież nikt nigdzie się nie umyje. Nie? Pójdę do sióstr i miałam wolne popołudnie, więc ciach ciach, nie wiem czy ja miałam legitymację. Wiecie, te legitymacje wyglądały prześmiesznie. To był kartonik złożony na pół i z orzełkiem z takiego guzika wojskowego stemplowane tuszem. Niestety, nie przechowała mi się ta legitymacja. Nie wiem, ale nie ma i tam u mnie było napisane „sama wybiera drogę”. Czyli nie można mnie zatrzymać, na własną odpowiedzialność lecę, więc jak tam gdzie nie puszczali mogłam pójść. Więc poszłam Tamką w dół i tak na wysokości Topiel, tam w tym miejscu jakoś, bo tam taki stał duży dom i oni od uniwersytetu, uniwersytet był zajęty przez Niemców i jak cholera tam się strzelali, więc tam stały takie ruiny domku gdzie się mogłam schować. Ale tam był taki, pod tą ulicą co ona się teraz nazywa… nie wiem jak ona się nazywa. Browarna? Nie, to nie jest Browarna. W każdym bądź razie, był przekop, żeby przejść pod tym żeby ominąć te strzały. Nie? To jest przy przystanku Topiel w tej chwili, więc wychodziło się tuż przy przystanku. Tam stał chłopak i mówił:
- Mowy nie ma, nie wolno, tam elektrownia, bo tam jest elektrownia dalej.
Ja mówię:
- Ja mogę wszędzie.
A on mówi:
- Co ty się wygłupiasz? Nie wolno i koniec.
To ja tę legitymacje mu, spojrzał.
- Dobra, idź.
I ja obejrzałam się a on aparatem fotograficznym zdjęcia. Zdjęcie mi robi. Wiesz co? To był koniec sierpnia. Mówię:
- Kto jeszcze może mieć błonę? Czyli on robi ze mnie idiotkę?
To mu pokazałam język. Dobrze, że mi to nie wyszło. Wiecie to było tak dobre oświetlenie od Krakowskiego, bo to w dzień od południa, że to zdjęcie świetnie wyszło, ale ja nie wiedziałam o tym. Dopiero po wojnie koleżanka znalazła w tym. Ja do autora się zwróciłam. On mówi:
- Ja nie wiedziałem, że to ty dlatego tam jest napisane „Gdzie diabeł nie może tam łączniczkę pośle”.
Jest to zdjęcie często powielane. Moje zdjęcie. Muszę uczciwie powiedzieć, na jakiś obwolutach, czy na jakiś książkach. Ja pokażę wam to zdjęcie bo tę książkę dostałam. Co prawda, jeszcze moja pacjentka jedna znalazła tę książkę i przyszła do mnie i mówi:
- Błagam panią o autograf.
Więc ja tutaj, zaraz znajdę, bo to jest tuż po wojnie wydane ale to tylko zdjęcia.
J.Ż.: To jest z całej wojny? Te zdjęcia?
D.K.-W.: Nie, to jest tylko powstanie.
J.Ż.: Aha
D.K.-W.: Proszę bardzo. Na dole. Jakie ostre i dobre i w ogóle. Mimo powielania. A ten chłopak zginą, to jego siostra w aparacie fotograficznym znalazła te zdjęcia, bo on więcej zdjęć zrobił. A ja poszłam do sióstr, i ta właśnie siostra taka jedna mówi:
- Rzeczywiście śmierdzisz jak nie wiem - ale mówi – Wiesz, my tu pieczemy chleb i ludzie różne rzeczy przynoszą. To masz tutaj perfumy. Masz to możesz zejść na dół.
Bo w piwnicy była woda, bo to nad Wisłą było. Więc się umyłam, wyperfumowałam, byłam w ogóle jak nowo narodzona. Więc widzisz, różnie rzeczy się zdarzają. A raz przechodziłam przez ten szpital, też tam na poczcie. I ktoś mnie zawołał po imieniu. Patrzę. Chłopak którego znałam i patrzę że jest tak przykryty że jest bez nóg. Mogłam się domyśleć, że stracił nogi i on mówi:
- Co ty robisz i w ogóle, wiesz tego może bym ci dał adres do moich rodziców.
Wiesz takie jakieś bzdury. Ja się pytam:
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
On mówi:
- Magda (ja wtedy „Magda” miałam pseudonim)
On mówi:
- Magda, majątek, nie wiem co, serce za kwaszonego ogórka.
Kwaszony ogórek. Ja muszę powiedzieć że zawsze byłam bardzo dobrym logistykiem. Mówię tak:
- Kwaszone ogórki. Tak wrzesień, tak, to jest ten sezon. Kto może mieć ogórki? Tylko siostry. Ale nie „moje siostry”, bo moje miały ogrody w Młocinach. Ale te Szarytki mają ogrody przy Solcu. No te narobiły zapasów, ale nie miałam do nich nigdy sentymentu. Ale dzwonie do tej bramy i mówię:
- Siostro chciała bym jednego kwaszonego ogórka, dla umierającego chłopaka.
Najpierw się długo przyglądała:
- Nie wiem czy będę mogła coś zrobić, poczekaj.
Czekam, czekam, czekam. Siostra przychodzi. Przynosi mi jednego ogórka. Wtedy ja zebrałam się na tak zwaną bezczelność i ja mówię:
- Siostro, dziękuje bardzo za ogórka, ale nie mogła by pani słoik i przynieść mi wody z tych ogórków, bo dla tych chłopaków to więcej ta woda będzie znaczyła niż ten ogórek.
I ją tak wymusiłam. Wie pani? Wiecie jaka była radość na tej sali? Nie z tej ziemi.
N.B.: Co robiła pani w wolnym czasie?
D.K.-W.: Nie pamiętam. Rozmawiałyśmy, gadałyśmy co będziemy robić, jakie plany, bo przecież nie mówiło się o tym co teraz. Nie pamiętam co robiłam , rozmawiałyśmy , gadałyśmy co będziemy robić jakie plany bo przecież nie mówiło się o tym co teraz . Bo ja byłam za „sierotkę Marysię”. Nie miałam tam właściwie, to już wtedy tak postanowień , nie wiedziałam co będzie . Zaczęłam przed maturą , opiekunka , że RGO i taka tam z tego AK wsadziły mnie na uniwersytet bez matury na pedagogikę. Zrobiłam właściwie dwa lata u prof. Radlińskiej jak wróciłam po wojnie i weszłam tam, prof. Radlińska miała pokój obok, u sióstr urszulanek spała, więc znała nas po twarzy, spojrzała i mówi:
- A co ty tu robisz?
Ja mówię:
- Zapisuje się .
- Co zaliczyłaś?
Ja mówię:
- No z drugiego trymestru , drugiego roku historię wychowania, a tamto to oblałam.
To ona wtedy do tej sekretarki:
- Proszę ją zapisać na trzeci rok.
W ten sposób w Łodzi znalazłam się na trzecim roku pedagogiki, ale przechodziłam i patrzę wywieszka „Egzamin na medycynę”. Moja choroba, przecież niczego nie pamiętam, ale kiedy , pytam się weszłam do tej kancelarii bo to było prosto wiecie? Bo to się dopiero organizowało. Do Warszawy już nie przyjechałam, bo nie miałam tu się gdzie zatrzymać. A właśnie, koleżanka z Łodzi krzyknęła:
- Danka dokąd ty idziesz?
Ja mówię:
- Do Warszawy.
- Czyś ty zgłupiała? Gdzie tam? Ty tam nawet nie masz gdzie spać. Tu są siostry urszulanki na Czerwonej , idź i nocleg i wszystko, możesz tu studiować.
I w ten sposób zostałam w Łodzi, wiecie? Zostałam , poszłam na ten egzamin, ale tam wiecie , tak się wątek bo jak wyszłam z więzienia bo w Jeleniej Górze to przesiedziałam trochę, bo pomagałyśmy uciekać takim…no nie wiem. Wiecie, tyle wątków, że ja nie bardzo wiem… to was nie interesuje właściwie.
J.Ż.: A ile pani siedziała ?
D.K.-W.: Sześć tygodni niecałe chyba sześć, zaraz… Jakoś w kwietniu… koteczku, jak to właściwie było? Aha, to musiał być marzec. Kopałyśmy okopy w Szklarskiej Porębie. Bardzo piękne mi się trafiały okolice i raz do pracy jak nas ci Niemcy gonili, to ktoś mnie zawołał:
- Magda!
Odwracam się, a tutaj maszerują Ruscy i na froncie czterech w innych mundurach. Jeden chłopak z powstania co go znałam – on mnie zawołał, a tych trzech to Anglicy. Oni zostali zrzuceni chyba tam, czy uciekli… nie wiem. I wtedy zaczęła się korespondencja. Coś cywilnego żeby oni mogli uciec, prawda? No to myśmy tam jakoś skombinowały im tam. Przedtem miałyśmy wyposażenie w ogóle męskie, bo napisałyśmy tam do obozu. Miałam takiego chłopaka w obozie i tam dostałam od niego wyposażenie. I oni uciekli, a z nimi uciekło dziesięciu Ruskich. I wtedy do nas przyszli Niemcy i powiedziano nam, że idą żeby nas aresztować, że to z powodu tej korespondencji. I myśmy z koleżanką uciekły. I szłyśmy na piechotę. Dokąd się wtedy szło? Do tego, tam gdzie był front. Niemiecko-amerykański, prawda? Tylko miałyśmy zielone pojęcie. Przebrałyśmy się za Niemki tutaj takie. Moja koleżanka dobrze mówiła po niemiecku, ja tyle że rozumiałam, ale nigdy specjalnie nie opanowałam tego języka. I w końcu nas aresztowali, wiesz. Tam ktoś podsłuchał coś, nie wiem. I przyjechał po nas strażnik i tak od tego nas wiózł z powrotem do Jeleniej Góry, żeby nas wsadzić. I tam siedziałyśmy, ciągle były rozprawy. Ciągle nam mówili, że Stalin umarł i w ogóle różne rzeczy wmawiano. Raz dostałam w zęby i straciła dwa zęby, bo powiedziałam, że nie rozumiem, prawda? Jak on coś mówił to ja widocznie zareagowałam i powiedzieli, że ja kłamię, więc wybili mi dwa zęby. I dalej siedziałam w Jeleniej Górze do momentu wejścia naszych Ruskich. Wtedy mnie wypuścili. A ta noc przed tym była straszna, bo oni wszyscy byli już pijani i oni się już bali i wiedzieli, że to jest już koniec. Bez wystrzału weszli do Jeleniej Góry. Ale wyszłam bez niczego, ani papierów, ani niczego. I mówię do mojej koleżanki, Hanki. Mówię:
- Haniu my idziemy z powrotem do tego obozu, gdzie tam chociaż nas znają.
A tam jak jeszcze usłyszała jakaś facetka, że mówimy po polsku to mówi:
- Ja tu już jestem długo, tego.
Ja mówię:
- Hanka nas wezmą tu za folksdeutsch’ki. Bo nie mamy żadnych papierów, bo to wszystko spłonęło w tym więzieniu, nie więzienie tylko magistrat spalili. Nie wiem, różne wątki mi się wiążą. I wróciłyśmy tam i byłyśmy tam jakiś czas. Ja miałam dziadków na wsi, prawda, w tych Sobianowicach. Więc jak wróciłyśmy, tamci Ukraińcy, którzy zawsze byli związani z Niemcami, mieli skłonności bardzo niemieckie, opiekowali się tam krowami. Te krowy ryczały jak nie wiem, bo były nie dojone, a jedyna osobą, która jeszcze jako tako umiała wydoić krowę byłam ja. Wszystko się przydaje. W czasie powstania okazało się że ja jestem jedyna osobą która wie jak chleb zaprawić.
K.F.: piekła pani w czasie powstania?
D.K.-W.: No, tak. No, patrzyłam.
K.F.: A skąd się brało mąkę?
D.K.-W.: Do Haberbush’a się chodziło.
K.F.: Ale nie było pieniędzy, prawda? Dostawało się…
D.K.-W.: Nie, tam z magazynu u Haberbush’a czy coś tam gdzie piwo robili, było jakieś ziarno. To organizowali jakąś tam wycieczkę i ludzie przynosili z różnych magazynów.
K.F.: Waluta nie obowiązywała w czasie powstania?
D.K.-W.: Nie no czym ja bym miała płacić i komu, i co on miałby robić z tymi pieniędzmi?
N.B.: Chciała pani uciec z kraju, czy czuła pani, że musi walczyć za ojczyznę?
D.K.-W.: Nie nie mam żadnych, nigdy nie miałam żadnych nastroju wyjazdu z kraju.
J.Ż.: Pani matka pomagała w powstaniu. A pani ojciec zginął w Katyniu, tak? Miała pani jakieś rodzeństwo może?
D.K.-W.: Nie, ja jestem jedynaczką. Mój ojciec po prostu był w 3 pułku strzelców konnych… to nawet mam takie, bo teraz wyszły, o kawalerii polskiej teraz takie zeszyty. To mój ojciec, po prostu jak… Wybuchła wojna… Nie właściwie… 17-ego, tak? 17-ego było po tym, weszli Ruscy. Dzień przed tym, mój ojciec w tym momencie wybuchu wojny był, piastował stanowisko, czy nie wiem jak to nazwać, był kierownikiem map sztabowych. Magazynu map sztabowych. Wiecie nie było ksero. Więc te wszystkie mapy sztabowe. To jakie mogły być tam w Wołkowysku mapy… Ruskich, nie? No to zapakowali w taki wielki pociąg 16-ego, dzień przed wejściem Ruskich. Ojciec miał prawo zabrać dziecko i żonę. To niby była ewakuacja do Rumunii, prawda? No i w Baranowiczach, o świcie, o piątej rano, Ruscy nas rozbroili. Mnie też. Bo ja świeżo dostałam piękną wiatrówkę na imieniny, które obchodziłam w lipcu. Ja namawiałam swojego ojca, on powiedział:
- Mnie kiedyś moi zostawili, ja swoich żołnierzy nie zostawię.
Potem jego żołnierz w jego czapce przyszedł i pierwszy przyniósł wiadomość, że jest w Kozielsku. I w ten sposób mojego ojca z Baranowic, z tego więzienia zabrali. A ja z matką wróciłam do Wołkowyska. Próbowałam dostać się… pytałaś się o szkołę. Poszłam. Mój nauczyciel niemieckiego, nie byłam bardzo dobrą uczennicą, bo zawsze się mnie czepiał. Mówi się, że nauczyciel się czepia, ale rzeczywiście mnie się czepiał. Ja wtedy zrozumiałam to, jak wtedy wróciłam z tego. On uczył w szkole. Poznał mnie naturalnie, bo byłam jego uczennicą. Jego syn był w wojsku oficerem. W polskim wojsku. On był Baltendeutsch, ale o tym nie wiedziałam, a potem się okazało. Był szpiegiem i został zastrzelony przez kolegę w 1939 roku, a on wiedział, że ja jestem córką wojskowego. I wtedy mi się wyjaśniło, że wszystko co ja robiłam było źle. Więc tak to wyglądało.
N.B.: Który dzień z powstania warszawskiego pamięta pani najbardziej? Był taki wyjątkowy?
D.K.-W.: Nie mam takiego dnia… chyba samo wychodzenie.
J.Ż.: A czy były jakieś gazety, czy raczej…
D.K.-W.: Nie, broszurki. Były takie jakieś obwieszczenia, broszurki, drukowane takie jakieś…
J.Ż.: Plakaty?
D.K.-W.: Proszę?
J.Ż.: Plakaty jakieś?
D.K.-W.: Nie rozumiem. To nie, nie w formie plakatów, broszurki, no nie w formie broszurek… jak to się nazywa….
K.F.: Ulotki.
D.K.-W.: O tak, ulotki. Zabrakło mi tego słowa. Takie komunikaty, no jakieś z nasłuchu jak ktoś usłyszał radio zagraniczne, podtrzymujące nadzieję, że już wejdą, bo już są po drugiej stronie, niedaleko Ruscy tego, no… takie różne rzeczy. Ale tak żeby nie było, było z ust do ust. Jak ktoś miał dostęp do radia, czy coś. Ale musze powiedzieć, że nie należałam do takie oddziału, który by rządził, albo był ważny, ja po prostu byłam na posyłki, no. Nie byłam żadną jakąś ważniachą.
K.F.: A pani Danusiu, czy pani współpracowała z Szarymi Szeregami? Czy jakieś zlecenia pani przyjmowała?
D.K.-W.: No wiesz… Ja jestem bardzo długo harcerka, bardzo wiązaną z Komendą Główną. Mój internat na 6 sierpnia, bo my do dziś dnia nazywamy to internat, był schroniskiem dla sierot RGO, ale to była drużyna harcerska. Każda sypialnia to był zastęp. Kierowniczką… ja nie wiem, czy pani coś wie o harcerstwie?
K.F.: Tak
D.K.-W.: Kierowniczką była Ewa Grodecka. Teraz, rozumie pani, komendę , ona była komendatką BIP'u i babka Łapińska, rozumie pani i Modzalewska czyli cała Komenda Główna harcerstwa była u nas. Ja byłam na początku zastępową, a potem przyboczną. Rozumie pani, więc harcerstwo tak, ale jest szalona różnica między harcerstwem męskim i żeńskim przedwojennym. Żeńskie było bardziej lewicujące, natomiast męskie to była prawica i endencja. W związku z tym ja byłam dość rozdarta po wojnie. Złapały mnie tam inne tam Ada Kinoska ta, która teraz niedawno zmarła i tam wie pani ten Tymoteusz ten tam tego to oni co z tymi Szarymi Szeregami. A ja mówię:
- Dajcie mi święty spokój. Ja zostaję w tych wojskach AK. Nie idę do żadnych.
Oni tam zaczęli rozrabiać, zakładać nowe harcerstwo. Że ja od nich się odseparowałam, oni mnie dość ciągnęli, ale nawet, wie pani, te młodsze. Ja jeździłam na obozy. Przecież w Konstanty, skąd mnie w Józefowie przecież był taki duży dom harcerski i internat dla małych chłopców też, taki sierociniec nie, to tam Szlepińscy to ci potem prawda co prowadzą te łódzkie różne… Więc ja z harcerstwem owszem, ale z tymi Szarymi, Tymoteuszowi powiedziałam:
- Wiesz co, odczep ty się ode mnie. Szare Szeregi - wy przyjmujecie noworodki, bo tak niestety było .
J.Ż.: Dobrze, eee jakieś może miłości miała pani w tym czasie, może widziała pani jakieś śluby, jeżeli ktoś brał?
D.K.-W.: - Tak, jedna moja koleżanka wyszła za mąż i robili jakiś tam, przyprowadzili jakiegoś księdza, nie weryfikowałam ani tego księdza ani nic .
J.Ż.: - A gdzie to było?
D.K.-W.: - W podziemiach, no Poczty Głównej. Jedno piętro poniżej tego, a może to było na boku tego szpitala. Nie wiem, dziś tam oni tam. A dlaczego tam nie wiem, powiedzieli mi, że jest ślub. To nie był nikt z moich bliskich. Ale pamiętam takie rozmowy. Dziewczyny się martwiły, że zabiją ich Niemcy i one umrą marno, umrą dziewicami i w ogóle takie różne durnoty i jak się mówi w tymi wieku. Ale żeby to coś znaczyło. Ważne było żeby móc się gdzieś przespać i mieć suche kalosze, bo jak jutro rano mam się zgłosić o dziesiątej i wejdę do kanału, to będę miała cały dzień zajęty. A co mówisz… raz do papierów wartościowych… to coś musiałam im zanieść i komendant dodał… Nie wiem jaki tam oddział stał, ale to tuż przy takim parku, wiecie gdzie jest papiery wartościowe, na Starym Mieście, tam nad Wisłą, to pociągnął nosem i mówi:
- Chłopaki, ona cholernie śmierdzi.
Ja mówię:
- Tak. Przeszkadza panu? To wykręć pan nos, bo mnie tam tego…
A on mówi :
- Nie, nie, nie ja mam inny tego… i tego… przynieście.
Pytam się:
- O co chodzi?
I oni mi dali manierkę z jarzębiakiem czy z czymś i kazali mi wypić. Ja powiedziałam:
- Jestem harcerką, nie piję.
- Na rozkaz!
Wypiłam. I mówi :
- Patrz, nie pije a nawet nie drgnęła, który by tyle wypił? Jak to był mój pierwszy alkohol to ta wątroba widocznie podziałała. Nawet mi się we łbie nie zakręciło. Notabene, wychodząc, powiedzieli mi, moja komendantka, bo Ewę Grodecką właśnie spotkałam i ona powiedziała:
- Po cywilnemu, mowy nie ma. Zniszczysz legitymację.
Wtedy się przesunął koło mnie kolega i mówi:
- Nie wychodź z AK-owską. Możesz dostać po łbie. Weź ode mnie AL… tą, ale ja powiedziałam:
- Daj mi spokój, ja żadnej legitymacji nie biorę. W ogóle, ja przeszłam bez papierów. No więc dlatego dostałam na wyprawę, właśnie manierkę wódki i karton papierosów, więc dobrze, że się nie rozpiłam, ale kilka lat paliłam.
N.B.: Czy była pani kiedyś ranna?
D.K.-W.: - Tak, byłam ranna odłamkiem, ale wiesz nie wtedy. Tu wpadł mi odłamek i niby to się tak zagoiło, że jak wyszłam z więzienia w Jeleniej Górze, co ja mogłam zrobić jak nie miałam papierów? Pójść na MO… no to milicja wtedy była i mówię, że tu tego w więzieniu mi się spaliły, a komendant tak się patrzy. A ja byłam z koleżanką. My nie mamy żadnych papierów, czy może pan dać kartkę jakąś czy coś, my jesteśmy Polkami. Bo tu folksdeutsche jacyś. Patrzy się, patrzy i do mojej koleżanki się tak pyta:
- Wykształcenie?
A ona mówi:
- Pierwszy rok medycyny.
I on się skrzywił jakby go bolały zęby. A ja byłam w liceum pedagogicznym i ja wiedziałam, że… co piszczy. Pan komendant nie ma wykształcenia i nie bardzo chce, żeby u niego jakieś studentki pracowały. Pyta się: - A ty?
Mówię:
- Podstawówkę skończyłam.
To się rozpogodził i mówi:
- Umiesz pisać na maszynie?
Ja mówię:
- Jednym palcem.
- Starczy. Zatrudniam was yyy… zatrudniam cię.
Ale ja mówię:
-Ja bez niej nie.
- A niech będą dwie.
I wtedy dostałyśmy stołówkę jedzenia, my nie mamy gdzie mieszkać, no nie można było jechać do Warszawy, bo na Odrze nie było wtedy mostu. W ogóle mostów nie było, więc musiałam gdzieś przeczekać . Jakiś Niemców tam wyrzucili i kazali nam tam mieszkać. Bałam się że mnie tam zarżną czy coś . Boże, w nocy kiedyś taki był szum. Myśmy wzięły takie pokoiki dla dzieci na samej górze, a tam na dole… nie chodziłyśmy tam, ale i w nocy była jakaś rozróba i cicho potem. Jak zeszłyśmy nikogo nie było, ale były takie ogromne kufry rozpakowane z takimi orderami zasłużonych Niemców, gwiazdami Hitlera, czyli to byli esesmani jacyś. I oni uciekli, przestraszyli się nas . Więc takie były bardzo dziwne rzeczy. I długo czekałam, aż ten most zrobią , więc pracowałam. Nawet ten komendant mówił:
- Jedziesz, to pewnie do szkoły pójdziesz. To weź sobie tę maszynę. Tu i tak nikt nie umie pisać.
I dostałam wtedy rozkaz zwolnienia z szeregów, że nie…prawda. Wyjechałam.
KF: A który to był rok pani Danusiu ?
DK-W: Czterdziesty piąty. Bo to weszli w maju. To był wrzesień, jakiś wrzesień , październik. Wcześniej tego mostu nie zrobili . I jak ja tu przyjechałam to właśnie był ten egzamin tutaj. Tego szukałam. Tutaj to w Łodzi. Moja matka była łodzianką więc tu znalazłam rodzinę mojej matki. Miałam gdzie się przespać, ale wróciłam tam jeszcze… Dlaczego ja wróciłam? Po papiery jakieś pewnie, czy coś . Wie pani, jak chciałam potem odtworzyć moje miejsca pracy to on , on się nazywał Kałużyński nie umiał się podpisać. Tylko się podpisywał „Kał”, dalej nie umiał. To on… To nie było mojego zaciągnięcia do policji, tylko zwolnienie. To i tak dobrz , że mi zaliczyli , że właściwie to mi zaliczyli prace od czerwca jak wyszłam z tego. Aha zaropiała mi ta rana. Ten odłamek, jak oni mnie tam zbili widocznie to on poszedł głębiej, czy coś. I w Jeleniej Górze zawieźli mnie do szpitala, bo miałam wysoką temperaturę i mówię… Boże, tam pyta się ktoś, mówi, że narkozę, nie. Mówię:
- Oni mnie tu zabiją. Sami Niemcy.
I nagle słyszę: ktoś mówi po polsku, jakaś kobieta. Ja mówię:
- Siostro, a pani skąd?
Pielęgniarka, ona mówi:
- Z Białegostoku.
Ja mówię:
- Pani to szczęśliwie. Nie chce żadnej narkozy. Oni mnie tu uśmiercą.
A ona mówi:
- Tu tylko trzeba naciąć i wypuścić tę ropę, nie?
Mówię, tutaj jest dobry Łotysz taki, nie najgorszy tego. I ja tylko dlatego, trzymałam ją za rękę to się zgodziła. I dłuższy czas miałam sztywną ta nogę… Sami ranni dookoła, postrzelone takie, wie pani…wszyscy…
K.F.: A w czasie powstania, pani Danusiu, te sanitariuszki… znała się pani z sanitariuszkami?
D.K.-W.: Nie. Nigdy mnie to nie interesowało. Proszę pani jest tak ogromna różnica zawodowa między pielęgniarką a lekarzem, że sobie trudno wyobrazić. Pielęgniarka wykonuje polecenia i jak rozumie pani, jak mnie… jak ja bym była sanitariuszką, to mam taki charakter: jakby mówił głupio to bym nie zrobiłabym tego, nie zrobiłabym.
K.F.: Dziewczynki zadałyście już wszystkie pytania?
J.Ż.: Ja mam jeszcze jedno pytanie.
D.K.-W.: Słucham.
J.Ż.: Czy może była pani przesłuchiwana albo słyszał coś o tym, ponieważ ciekawi mnie to .
D.K.-W.: Przez kogo, gdzie myślisz?
J.Ż.: Nie mam pojęcia, przez Niemców może?
D.K.-W.: To znaczy, chodzi ci o to, że karnie, tak?
J.Ż.: Tak.
D.K.-W.: .: Nie nigdy nie byłam aresztowana i nigdy nie byłam przesłuchiwana. No zadawali mi pytania, ale trudno nazwać to przesłuchaniem. Bo wiesz co, ja w pewnym momencie znalazłam się między tym Wołkowyskiem, w którym się urodziłam i tutaj Łodzią, tam gdzie była moja rodzina, a tutaj nikogo nie miałam, ale liczyłam, że może przyjdą tam jakieś wiadomości od ojca. Bo wie pani, tam były… jakoś towarzysko, nie rodzinnie i szybko tam się ktoś zorientował z tych cichociemnych, że powiedzieli…przyszedł do mnie kiedyś i mówi:
- Danka, ksiądz jest do przeprowadzenia do Warszawy, bo chcę go tam aresztować. Ukrywa się.
Ja mówię, mój kapelan, spowiednik, mówię:
- Dobra, wyjeżdżam tam i tak za tydzień, czy coś.
I ja go prowadziłam. Ksiądz kazał mi do siebie mówić po imieniu. Ja powiedziałam:
- No nie proszę księdza, to mi nie przejdzie. Mogę „wujku”.
I rzeczywiście go przeprowadziłam. To był jeden, ale niezależnie od tego, poprzednio szłam na piechotę sama. To był luty 1944, prawda. Nie, 1939, 1940, 1939 r., 1940 r. Pierwsza zima była bardzo okrutna. Wtedy wywozili do Kazachstanu, przyszli po mnie bo byliśmy rodziną. Mieszkaliśmy tam u jakiś znajomych i moja matka wypchnęła mnie, przez okno i powiedziała:
- Idź do dziadków
I rozdzieliłyśmy się i ja na piechotę przyszłam do Lublina. Mój dziadek był spod Lublina, pod Lublinem mieszkał. I to było to przesłuchanie… ja miałam wtedy 15 lat. Nie już 16 rok. Zaplotłam się w dwa warkoczyki, miałam z metr pięćdziesiąt, potem trochę urosłam i odstawiałam idiotkę. Złapali mnie najpierw Ruscy.
- Dokąd! Nie wolno!
Ja mówię:
- Idę z Warszawy do Białegostoku.
Nie powiedziałam, że w tamtą stronę… tylko stąd, że zgubiłam się, idę do babci i odstawiałam, no za idiotkę. A on pyta się:
- Gdzie babcia mieszka i jak się nazywa?
No mówię: rodzaj przesłuchiwania, no nie? Tylko takie prawda? I wtedy ja powiedziałam:
- Tak, ale ja nie wiem gdzie ja mam iść! Zgubiłam drogę.
- A skąd tyś?
Mówię:
- Z Warszawy. Ale gdzie jest Warszawa?
On mówi:
- Tam. Ale jak mi się odwrócisz będę strzelał.
Czyli on mnie posłał w tym kierunku co ja chciałam. Jak mnie złapali Niemcy to ja mówiłam, że idę od tak żeby… rozumiesz. I raz mnie wzięli robili mi rewizję ,ale ja wtedy szłam z Wołkowyska i miałam tu w butach jakieś pieniądze, jakieś takie różne rzeczy. To znaczy nawet znalazł w tym słowniku (pieniądze) potem sprawdziłam, ale nie było więc musiałam zrobić litościwe, wiesz wzbudzić w nim litościwe uczucia Mówię odstawiałam idiotkę. Powiedziałam, że ja to właściwie na aktorstwo powinnam pójść.
K.F.: A Pani Danusiu, jak już pani poruszyła ten wątek księdza właśnie, to jakaś opieka duszpasterska była w czasie powstania? Jacyś kapelani byli?
D.K.-W.: Nie, nie. Byli! Byli! Ktoś odprawiał msze, ale przyznam szczerze to w różnych... nie chodzili oni . Czy tam gdzie ksiądz się ukrywał, pewnie sprawował te swoje te, ale ja nie wiem nie bardzo miałam. Ludzie tam mówili, że kiedy spowiedź czy coś, ale nie wiem, ja nie korzystałam.
K.F: A pogrzeby były? Takie naprędce organizowanie w momencie kiedy pojawiały się ofiary, to też ksiądz odprawiał?
D.K.-W.: Nie, nie, to się z tym nie spotkałam. To było zwyczajne zakopywanie i przyszedł ktoś się pomodlił głośno. Byłam na takim chowaniu. Jak już to Stare Miasto upadło. Jak już tutaj byłam po drugiej stronie alei, to miałam kwaterę teraz gdzie jest ta ambasada Amerykańska, tak się to złożyło . Tam był duży ogród i tam sporo ludzi pochowano, bo to tak dalej już było Chopina tam już skopaliśmy wiem, że te studnie. Chopina 3. Tam już tak właściwie… już nie było takiej aktywnej działalności powstańczej. Jeszcze wiem, że na Mokotów mnie kiedyś posłali z koleżanką. A ze śmiesznych rzeczy, to jeszcze takie pamiętam, ze na Mokotów kiedyś poszłam. I tu przy Mandaryńskiego, miałam wyjście… wie pani jak wyglądałam: berecik, kijek śmierdzący też i oni się zaczęli ze mnie chłopcy, bo to wyszłam tam gdzie placyk. No wie pani gdzieś przed Królikarnią to raczej mieli przy Dreszera, przy Dreszera, tak Morskie Oko. W każdym bądź razie wychodzę, a oni się ze mnie śmieją. Najpierw hasło. Skąd ja ze Starego Miasta mogłam mieć hasło ich? A oni:
- Teee to panieneczka. Jakie zgrabne nóżki, wie pani?
Wiesz… narasta we mnie, narasta. Ja mówię:
- Do komendanta.
- Oj chce do komendanta.
Wie pani, no takie… Tego nie potrafię powiedzieć. Ale byłam tak bardzo wściekła, że w końcu oni mnie zaprowadzili, to jest nic. W 1940, ja w 1949 roku w Boże Narodzenie wyszłam za mąż. Mój mąż był w Baszcie na Mokotowie. Proszę pani, zaraz po wojnie nie mówiło się nic o powstaniu. Ani towarzysko, ani między sobą. To było jakby tabu. On był u Maczka eeeee… Nie dostał się w Edynburgu na Politechnikę więc się odradził i wrócił do Polski. I wrócił właśnie w maczkowskim tym… z czarnym naramiennikiem. Pytam, no żałoba po Polsce, wie pani. Ja wiedziałam, że on był w Baszcie, ale nie znałam tamtej strony Warszawy. I siedzimy u nas w domu. Ja mieszkałam na Zaciszu przy szpitalu Brudnowskim, bo tam pracowałam. Stamtąd poszłam na emeryturę i są u nas ze cztery i to było po 1956 rok, że już tak było trochę luźniej i ktoś się pyta:
- Wy byliście w powstaniu, tak? Jedno i drugie? Ty byłaś na Starym Mieście, a Staszek gdzie ty?
- A ja na Mokotowie.
No i tego, zaczął podpytywać. I on mówi:
- Ona to wiesz chodziła, ale ja wszedłem raz do kanału i wyszedłem i wolałem iść do niewoli do Niemców niż w ogóle tam.
I mówi:
- A raz to jedna taka wyszła u nas na Mokotowie, wiesz? Jak się mądrzyła, wiesz? Wszyscy się z niej śmiali, a ona nic tylko: „do komendanta”.
Ja myślałam, że mnie szlag. Ja mówię:
- Staszek, to ty byłeś? W tej grupie tych idiotów?
Mówię:
- Zakładam o rozwód (śmiech)
Więc tak, pół żartem, pół serio. Ja mówię tak: trzymają się mnie same śmieszne rzeczy.
N.B.: Było coś takiego jak moda podczas powstania warszawskiego?
D.K.-W.: Moda? Nie… coś takiego. Jak pani cos znalazła… w opuszczonym mieszkaniu mogła pani znaleźć jakieś rzeczy, ale w Warszawie to było niewiele. Musze pan i powiedzieć, takie ubieranie w cudze rzeczy spotkało mnie jak wyszłam z więzienia w Jeleniej Górze, ale mój ojciec przekazał mi taka wiadomość w młodości, że w wojnę można coś wziąć jak jest ci potrzeba, nigdy nie kradnij. Masz zużyte skarpetki, widzisz skarpetki, swoje zrzuć, włóż czyste. Nie bierz. Nawet jak jest pięć par butów, masz rozleciane, weź jedne, ubierz się. I musze powiedzieć, że kiedyś spotkałam faceta, który mówi, że postrzelono go już po zawieszeniu broni, bo wziął futro karakułowe dla zony, bo leżało. I mnie się wtedy przypomniało. Mój ojciec powiedział:
- Nigdy, nie bierz cudzego, zawsze cię spotka kara.
K.F.: Dobrze. Tutaj w takim razie byśmy się zatrzymali. Skończyli nasza rozmowę.
D.K.-W.: A jak będzie wam coś potrzebne, to możecie dzwoni
Danuta Koziej-Wrzosińska, urodzona 6 maja 1924 w Ołkowsku. W trakcie powstania warszawskiego służyła jako łączniczka kanałowa. Po wojnie studiowała medycynę. Specjalistka ginekolog-położnik, seksuolog, hipnoterapeutka.