Co jedzono i pito w Warszawie w czasach powstania?
Bez wody i jedzenia człowiek może przeżyć maksymalnie kilkanaście dni. Podczas Powstania Warszawskiego stolica została odcięta od reszty świata, a nie była na tyle samowystarczalna by napoić i nakarmić 800 tysięcy ludzi. Jednak jakimś cudem kilkanaście tysięcy osób przeżyło te 63 dni walk. Jak im się to udało? Co jedli i pili?
POCZĄTKI
Już podczas okupacji sytuacja polaków nie była łatwa. Na jedną osobę (tuż przed wybuchem powstania) przypadało średnio zaledwie kilkaset kalorii dziennie. Jedzenia było za mało, a to na czarnym rynku z miesiąca na miesiąc stawało się coraz droższe. Warszawiacy nie mieli więc szans aby przygotować się na ten ciężki czas, zrobić zapasy... Zwłaszcza, że o planowanym powstaniu wiedzieli tylko nieliczni. Gdy więc wybuchły walki przez pierwsze dni musieli żywić się tym, co było w miarę dostępne i co mieli aktualnie w domach. Przykładowo w dniu 1 sierpnia 1944 roku na jednego powstańca przypadało średnio:
-500g chleba
-150g jarzyn
-10g mąki
-300g mięsa
i/lub
-18g konserw mięsnych
-50g tłuszczu
-25g cukru
-25g kawy
Możemy sobie wyobrazić jak mało to było wiedząc, że w jednej szklance mieści się około 200g produktu (np.cukru)
Oprócz ww składników na początku powstania jedzono także jajka oraz ziemniaki i cebulę, które można było podsmażyć na tłuszczu zwierzęcym.
SYTUACJA CORAZ GORSZA
Sytuacja pogarszała się jednak z dnia na dzień. Stołeczne magazyny i prywatne spiżarnie były powoli opróżniane. Tragicznie wyglądało to zwłaszcza jeśli chodzi o produkty zbożowe, gdyż mąki brakowało już podczas okupacji. Major Tadeusz Wardejn-Zagórski relacjonował:
,,Zupełny brak chleba. Nie tylko ludność cywilna, ale nawet wojsko, nawet sztaby nie dostały chleba od ubiegłego wtorku, czyli 5 dni! Względnie regularnie kuchnie wydają obiady żołnierskie dla rannych i chorych, ale ich wartość kaloryczna spada ciągle."
STOŁÓWKI
Pani Danuta Koziej- Wrzosińska i Pan Tadeusz Roman opowiadali nam o wspomnianych przez majora stołówkach i kuchniach. Pani Danuta wymieniała nawet nazwę jednej z podobnych instytucji- znajdującej się na ulicy Moniuszki ,,Adrii". Co ciekawe restauracja istnieje do dziś.
Pan Tadeusz Roman opowiedział nam także zabawną historię o swojej przygodzie z jadłodajnią przeznaczoną tylko dla wąskiej grupy ,,żołnierskich elit":
"(...) kiedyś z kapitanem „Motylem”, obecnym generałem, (...) gdzieś szliśmy, no on mówi do mnie:
- Wiesz ty co? Obiad sobie zjemy. Tutaj panie prowadzą kuchnie to obiad zjemy
No to ja proszę bardzo, to mi gra. No i wchodzimy, a panie powiedziały:
- A ty to co?
Ja mówię, że idę z kapitanem.
- To jest stołówka tylko dla oficerów! Wynoś się!
No słuchajcie, gdybyście wy widziały tego kapitana. Jak mu zaczęły drgać policzki i poczerwieniał ze wściekłości. Jak je tam obluzgał, ma się rozumieć. I tak zjadłem w stołówce oficerskiej obiad (…)"
Druga zabawna historia, też związana z powstańczą młodością Pana Tadeusza dotyczy kaszy jaglanej:
,,Na Starym Mieście… bardziej krucho było, ale jedzenie było fajne. I przyszliśmy do stołówki na Franciszkańską 12 i była jaglana kasza, taka żółta. Do tej pory do ust nie biorę tej kaszy. I myśmy zaczęli jeść, a ona była nieprzyprawiona. No taka… no, no makabryczna. No i na następny dzień mieliśmy znowu przyjść na tą kaszę, ale w kwaterze ktoś tam zorganizował marmoladę. No wiecie, dodamy marmoladę to będzie lepszy smak. No i my przychodzimy, kasza jest, to my ta marmoladę ciach, ciach, ciach…Bierzemy do ust, a nam ta kasza rośnie. Co się stało? Porucznik „Jagoda” stwierdził, że kucharze się źle popisali poprzedniego dnia i zrobił ją na ostro. (Śmiech) Kasza na ostro z marmoladą, to już w ogóle była makabra."
Jak wynika z relacji powstańców sporo podobnych jadłodajni istniało na Starym Mieście i na Śródmieściu (Pani Danuta opowiadała nam, że kuchnia była nawet w (zwanym ,,Atlantic") kinie!
MAKABRY POWSTAŃCZEGO MENU
Wspomniana przez Pana Tadeusza kasza nie była jedyną ,,makabrą" powstańczego menu. Za jego główny postrach uznawano tzw. zupę-pluj. Powstawała ona po wrzuceniu do wrzącej wody niełuskanego jęczmienia ze składów okolicznych browarów. Zupa zawdzięczała swoją nazwę temu, że podczas jedzenia trzeba było stale wypluwać łupiny. Jednak jak tłumaczył powstaniec Lech Hałko nawet jedzenie czegoś tak okropnego młodzież potrafiła sobie umilić:
,,Czasami zupa była słodka, innym razem słona. Raz była bez cukru i bez soli. Taka nie do przełknięcia mdła papka. No i te łuski! Nie daję się tego świństwa pogryźć ani przełknąć! Robimy więc sobie zabawę: kładzie się pustą puszkę lub jakieś naczynie między nogami, mniej więcej w odległości metra, i próbuje trafić łuską do celu. Są robione nawet zakłady komu się to uda najlepiej."
Jadnak organizmy i żołądki powstańców nie były w stanie długo wytrzymać na podobnych specjałach. Organizowano więc skomplikowane logistycznie polowania na wszystkie okoliczne zwierzęta (także te domowe). W połowie września z Warszawy zniknęły konie, a im bliżej końca walk tym mniej było także kotów i psów.
WYPRAWY NA DZIAŁKI
Do ,,pełnowartościowych posiłków" brakowało już tylko warzyw i owoców. Było lato, wszytko dojrzewało, więc głód radził powstańcom aby wybrali się na warszawskie działki i pozbierali ich plony. Takie wyprawy były jednak bardzo niebezpieczne, często odbywały się pod ostrzałem Niemców. Pan Tadeusz Roman wspominał także o innych zdobyczach wprost z dziełek na Woli:
,,(...) Już tam za Okopową było masę działek. Nawet tu przy Okopowej były działki, no to warzywa jakieś coś były... Na przykład pamiętam, że (...) jakiejś gęsi podłapali chłopcy."
PICIE
Wspomniany już major Tadeusz Wajdern-Zagórski alarmował:,,Brak kawy i ogromne jej oszczędzanie przy wydawaniu z kuchni wojskowej i publicznej sprawia, że ludzie nie mając nic do picia piją wodę surową (często ze studzien zanieczyszczonych) co powoduje choroby żołądka panujące nagminnie"
Czysta woda podczas powstania warszawskiego była ,,towarem skrajnie deficytowym". Brakowało jej nie tylko do mycia, ale także do picia i przyrządzania potraw. Jeśli już ktoś gdzieś jakąś znalazł starano się ją przegotować. Jednak nie zawsze było to możliwie, co prowadziło do chorób żołądka. Kawy (a raczej wyrobu ,,kawopodonego"gdyż już przed rozpoczęciem powstania nie był to produkt zbyt wykwintny) nie można było nigdzie zdobyć. Każdy pił więc to czego miał pod względnym dostatkiem... A praktycznie wszędzie, zarówno w prywatnych spiżarkach jak i zajętych przez warszawiaków instytucjach niemieckich był zapas alkoholu. Pito go dużo i chętnie, gdyż oprócz zaspakajania pragnienia pozwalał zapomnieć o strasznych przeżyciach, rozluźnić się wśród gruzów i martwych ciał.
JESZCZE GORZEJ
Średnia dzienna racja żywnościowa dla powstańca pod koniec powstania było to:
-300g ziarna
-5g tłuszczu
-50g cukru
-30g kawy
Z dnia na dzień sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Warszawiacy głodowali. Jak ironicznie zauważył Jan Kurdanowski ps.,,Krok":
,,Z kulinarnego punktu widzenia podzieliłbym powstanie na następujące okresy:
okres wolski- grochówka i papierosy
okres wczesno-staromiejski - konserwy i koniak
okres późno-staromiejski - cukier
okres śródmiejski - sago
okres czerniakowski (schyłkowy) - woda z Wisły".
Straszne doświadczenia z lata roku '44 nauczyły tych, którzy przeżyli (w tym również dziadka Julii- Tadeusza Żórańskiego), absolutnego szacunku do pożywienia, szczególnie chleba, którego nigdy, żaden okruszek nie miał prawa się zmarnować.
Julia Żórańska i Marysia Dowbor-Baczyńska
Bibliografia:
-Nowożycki B., "Czata 49" Relacje i wspomnienia żołnierzy batalionu Armii Krajoweej, Warszawa 2011.
-Kirchemayer J., Powstanie Wasszawskie, Warszawa 1969.
-Majewski J., Urzykowski T., Przewodnik po powstańczej Warszawie, Inowrocław 2012.
-Koper S., Miłość w Powstaniu Warszawskim, Warszawa 2013
Netografia:
-https://www.youtube.com/watch?v=HXHH8-pVOeE
-https://www.youtube.com/watch?v=HXHH8-pVOeE
-https://www.youtube.com/watch?v=9A4KJEb7JR4
-https://www.youtube.com/watch?v=0gNNy_2x3MA
-http://www.1944.pl/